niedziela, 15 marca 2009

Pustelnicy mają mokre ciżmy





































Ahoj! Dzieje się sporo, brakuje jeno czasu, by wszystko spisać. W kolejce po zakupy porozmawiałem z Tróndurem Paturssonem, przy szatni w bibliotece narodowej nawiązałem nić porozumienia z pisarzem Steinbjørnem B. Jacobsenem, Maciek spełnił jedno z marzeń życia, skąpałem się (buty, skarpetki, spodnie, gacie, plecak) w górskim strumieniu na północnych pustelniach Vágar, potem musieliśmy jeszcze dwukrotnie przeprawiać się boso przez drastycznie lodowatą wodę, w końcu za trzecim razem, już po zmroku, uznaliśmy, że pal licho zdejmowanie butów - i tak były do cna przemoczone przez stąpanie po moczarach. Przygodnie spotkana w autobusie dziewczyna zaoferowała nam nocleg w pustostojącej, letniej chatce na najbardziej wysuniętej na południe wyspie Suðuroy. Spędzimy tam cały następny weekend.

Jest kilka powodów dla których darzę Wyspy Owcze ogromnym sentymentem. Jednym z nich jest to, że farerskie realia wdzięcznie zaspokajają potrzebę samotności, jeśli ktoś jej sobie w danym momencie życzy. Któregoś razu łaziłem po opłotkach Havnu, lało jak upiór, ludzie tradycyjnie pochowani w autach, światła w domach pogaszone, okazało się, że prawie całe Hoyvík skupiło się w hali sportowej obejrzeć batalię zawsze groźnych szczypiornistów H71 z przeambitną ekipą KÍF. Obejrzałem końcówkę, postałem ramię w ramię z Allanem Mørkøre i ruszyłem w stronę centrum Tórshavn. Szedłem skalistymi przedmieściami, żwirową dróżynką, deszcz tłukł, potok szemrał jak najęty, a ja czułem się przejmująco samotny. I żeby było dziwniej - nie był to stan przykry.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Co racja, to racja Havnarze :)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne posty.
Drew