niedziela, 29 marca 2009

W Twojej piwnicy też jest kraniec świata













Jeden z sześciuset dwudziestu dwóch krańców świata w okolicach Wysp Owczych znajduje się na przylądku Akraberg. Powiedzieć, że na Akraberg pierońsko zawiewa to oczywistość, fraza równie odważna jak te w stylu "latem w Dubrowniku możesz opalić nos".
Na akraberskich peryferiach zadomowiła się wesoła banda: latarnia morska, szopa i dom latarnika, zagracony bunkier oraz dwa kilkudziesięciometrowe szkieletory nadawcze. Familia Wygwizdowskich.

środa, 25 marca 2009

Maszynista życia
















Zawirowała w oku łza, a wspomnienie dzieciństwa buchnęło jak dym z saletry: na vestmańskim mini-boju kilku chłopaków rozpisało sobie przy niedzieli mistrzostwa futboła, tak jak drzewiej my na naszym kamienistym osiedlowym estadio. U nas wybierało się ekipy egzotyczne - Southampton, Wigry Suwałki, HJK Helsinki, Bohemians Praga. Nasi farerscy kontynuatorzy tradycji poszli po nieco mniejszej linii oporu, grając jako Manchester United, Arsenal i Liverpool. Mieli zeszyt i długopis, by wszystko skrzętnie notować, na podorędziu znalazł się także gwizdek, stoper i trzy zapasowe piłki. Rzetelny futbol, ciepy z prawego michała, zatykająca skleja na cyc, odchyl się i mocno, wolisz być hotdogiem czy kulketem? Przed laty graliśmy 365 dni w roku... Potem przychodził Pyza albo Kosi i wysyłali wszystkich do piłkarskiego żłobka. Drewbud do momentu wyprowadzki był najefektowniej rzucającym się golkiperem na zachód od Dniepru, a przyjacielskie wślizgi Grzesia dwiema wyprostowanymi nogami na splot ceniliśmy sobie drożej niźli złoto. Prężnie działały sekcje tenisa o ścianę, basketbołu, wspinaczki drzewnej, skoków na starych bmx'ach, tramwajarza, chowańca i słynnej na całą Polskę zabawy w autobusy. W piątkowy wieczór po zakończeniu roku szkolnego zawsze lało, a harcerze pakowali ekwipunek na Stara. Piliśmy zimnego ptysia, mieliśmy więcej frajdy niż namiot Fosy dziur.

W kwestii teraźniejszości - jechałem koleją na Wyspach Owczych. Ciekawa sprawa, biorąc pod uwagę, że w tym kraju nie ma pociągów. Jest za to wąskotorówka w kameralnej kopalence węgla w okolicach Hvalby. Na całość taboru składa się kilka wagoników, torowisko ma nie więcej niż 400 metrów długości. W roli lokomotywy wystąpiłem ja, pękaty wagon był akurat pusty, więc jazda po krzywych szynach poszła jak z płatka.

W górach między Sumbą a Loprą stał się cud. Maćkowi wywiało z rąk pustą paczkę po Haribo, a że wietrzysko było przepotworne, w kilka sekund straciliśmy naszą zgubę z pola widzenia. Potem wspięliśmy się na strome zbocze zrobić kilka poglądowych fot, zachłysnąć się bryzą i położyć na wichurze jak Klimek Murańka, gdy oto po dobrych pięciu minutach... papier po żelkach przyfrunął do nas z powrotem. Marvel rzucił się po niego jak rasowy libero, nie zważając na gęsto usiane owcze bobki i pewnie schwycił łup w rozcapierzone sęki. Tak dopełniło się misterium.

niedziela, 15 marca 2009

Pustelnicy mają mokre ciżmy





































Ahoj! Dzieje się sporo, brakuje jeno czasu, by wszystko spisać. W kolejce po zakupy porozmawiałem z Tróndurem Paturssonem, przy szatni w bibliotece narodowej nawiązałem nić porozumienia z pisarzem Steinbjørnem B. Jacobsenem, Maciek spełnił jedno z marzeń życia, skąpałem się (buty, skarpetki, spodnie, gacie, plecak) w górskim strumieniu na północnych pustelniach Vágar, potem musieliśmy jeszcze dwukrotnie przeprawiać się boso przez drastycznie lodowatą wodę, w końcu za trzecim razem, już po zmroku, uznaliśmy, że pal licho zdejmowanie butów - i tak były do cna przemoczone przez stąpanie po moczarach. Przygodnie spotkana w autobusie dziewczyna zaoferowała nam nocleg w pustostojącej, letniej chatce na najbardziej wysuniętej na południe wyspie Suðuroy. Spędzimy tam cały następny weekend.

Jest kilka powodów dla których darzę Wyspy Owcze ogromnym sentymentem. Jednym z nich jest to, że farerskie realia wdzięcznie zaspokajają potrzebę samotności, jeśli ktoś jej sobie w danym momencie życzy. Któregoś razu łaziłem po opłotkach Havnu, lało jak upiór, ludzie tradycyjnie pochowani w autach, światła w domach pogaszone, okazało się, że prawie całe Hoyvík skupiło się w hali sportowej obejrzeć batalię zawsze groźnych szczypiornistów H71 z przeambitną ekipą KÍF. Obejrzałem końcówkę, postałem ramię w ramię z Allanem Mørkøre i ruszyłem w stronę centrum Tórshavn. Szedłem skalistymi przedmieściami, żwirową dróżynką, deszcz tłukł, potok szemrał jak najęty, a ja czułem się przejmująco samotny. I żeby było dziwniej - nie był to stan przykry.

czwartek, 5 marca 2009

Proste plecy, miękka kiść














Nieodgadnione są losy tułacza, który decyduje się podróżować po Wyspach Owczych autostopem. Na opłotkach Klaksvík, przy najbardziej uczęszczanym szlaku komunikacyjnym archipelagu, zdarzyło mi się machać ponad pół godziny, innym razem - w dwójnasób z Maćkiem - odstaliśmy ponad godzinę w deszczu przy podobnie ruchliwej arterii lotnisko - stolica. Z kolei gdy zależało nam na czasie w walce o prom na Sandoy, do złapania okazji wystarczył jeden niemrawy ruch łokciem.
Na gest zareagował sędziwy mężczyzna w rozklekotanym białym kombi, toczącym się w kierunku Gamlarætt z prędkością 20 km/h. Drzwi z prawej strony zaryglowano olbrzymią wędką, w miejscu tylnej szyby łopotała folia, a gdy wpakowaliśmy się do wozu, okazało się że szyba jednak jest, ale w postaci pokruszonego szkła na całej długości siedzenia, w związku z czym musieliśmy przycupnąć ostrożnie kantem w opcji fakir. Jegomość jechał nad ocean wypróbować nowy haczyk. Był rozmowny, pogodny i upiornie oszpecony przez jakąś straszną chorobę. Później, już z okna promu, patrzyliśmy jak cieszy się z niedzielnego słońca i skacze dziarsko po nabrzeżu w poszukiwaniu najlepszego miejsca na zarzucenie wędziska.
Galeria postaci, które życzliwie zdecydowały się zabrać mnie z pobocza jest spora i choć prawdopodobnie nigdy nie przeczytają tych słów i pewnie nigdy się już z większością nie spotkam, to chciałbym im uprzejmie podziękować i zapisać w pamięci, choćby w postaci tego lichego posta. Notkę dedykuję młodemu organiście z Lambi, nauczycielowi z Vestmanny, młodej biznesmence z Klaksvík jadącej na kolację do restauracji w Kambsdalur, mężczyźnie z naszej fabryki, który dostrzegł mnie na nieoświetlonym odcinku drogi, miłej pani z Eysturoy, która w pewien wietrzny niedzielny wieczór wyprawiła się z córką do szpitala w Tórshavn, panu z Kunoy, dla którego nie było istotne że - przemoknięty do cna - moczę mu fotel, pieknej siatkarce SÍ i - kiedy indziej - jej koledze z klubu, starutkiej kobiecinie z Sandoy, której auto mogłoby śmiało powalczyć o tytuł "najbardziej zakopcone fajami wnętrze roku". Dziękuję i pozdrawiam budowlańca w dostawczym przed tunelem do Gásadalur, panią ze Skopun - wnuczkę właściciela najstarszego betonowego domu na Farojach, a także dyrektora biura podróży z Havn, młodego melomana ze Skáli, matkę i córkę na odcinku Kollafjorður - Leynar, parę narzeczeńską za zakrętem w Stykkið, emeryta z kilku notek wstecz, nieśmiałego dżentelmena za brawurowy manewr hamowania w tłoku nieopodal ronda w Skipanes oraz wszystkich, których w tej chwili nie pomnę, a byli dla mnie tego czy owego dnia bezinteresownie serdeczni. Stokrotne dzięki!