piątek, 16 stycznia 2009

Vestmanna szczesciem pijana

Trzecia wyprawa na Owieczki uroczo zaczela sie juz w Polsce, albowiem przedzial pociagu do Bydgoszczy (frunalem stamtad, bo Norwegian wypial sie na loty z Warszawy do Kopenhagi) dzielilem z dwojka aktorow teatralnych. Trochesmy pogadali, zadalem garsc kretynskich pytan i przeslalem plomienne propsy.
Ladowanie na Vagar tradycyjnie paskudnie turbulencyjne, zero swiatel, punktow orientacyjnych, tylko hustawa w gore, dol, na boki, wreszcie szarpniecie i biezymy kolkami po pasie startowym, choc wciaz nic nie widac, bo rzadzi mgla. Wysiadam jako ostatni, placze, caluje farerska ziemie, nie zwazajac na pompe z nieba.
Z floghavnu odbiera mnie Emma z chlopakiem (dziekuje!), ale zamiast do mojej Vestmanny kierujemy sie w te pedy do Torshavn. Powod prozaiczny - lada chwila zapowiadany jest orkan i o ile IZI byloby zjechac kilometrowa serpentyna do Vestmanny, o tyle moi mili przewoznicy mogliby nie podjechac, wracajac do domu.
Wtorkowym porankiem zalatwilem w Havn wszystkie papierzyska, przemiescilem sie ku docelowej Vestmannie (40 km od stolicy, godzine jazdy dwoma autobusami) i po wypakowaniu tobolow stawilem sie we fusze. Nozownictwo-filetanctwo okazuje sie arcyprzyjemnym zajeciem, po trzech dniach kroje jak szatan. K. pozyczyla mi specjalne sluchawki, ktore wytlumiaja halas na hali poprzez emisje farerskiego radia. Przedwczoraj puszczali zapis koncertu Teitura, wczoraj byly programy o literaturze, Jezusie i lokalne piesni wymieszane z zachodnia papka.
W tym tygodniu pracuje na popoludniowa zmiane (16-24) i git , bo moge posnuc sie za widnego po osadzie. Jest tu stacja benzynowa, dwa sklepy spozywcze, dwa banki, hala sportowa gdzie mozna powalczyc w szczypiorniaka i badmintona, a takze szkolna biblioteka i basen (korzystanie ograniczone, tylko na prosbe w godzinach lekcji). Musza byc jeszcze jakies osiedlowe kluby pogaduch i rekreacji, ale zapewne otwieraja podwoje gdy jestem w pracy, wiec poki co ich nie namierzylem.
Jestem radosny i pachne ryba upsi (czarniak, dacie wiare?). Gdyby nie laptop J. (lezy obok w objeciach z dziewczyna, ogladaja jakis horror, jestesmy w salonie, pachnie popkornem), nie mialbym zadnego kontaktu ze swiatem, zreszta dopadlem komputer pierwszy raz od niedzieli, bo rozmijamy sie ze wspoldomownikami. Macku, prosze przywiez swojego, jest wireless wiec bedziemy wsrod zywych. Maila z detalami wysle Ci po weekendzie, jak rzeczony J. wroci z Sandoy i znow przywiezie lapa.
A tymczasem spora zajawa, bo klawiatura na ktorej pisze ma farerskie litery i moge na pelnym luzie walnac jednym przyciskiem pijane D, uwaga: ððððððððððððððððððð albo rownie kochane przekreslone O, pojedzmy: øøøøøøøøøøøøøøøøøøøø.
Koncze, sciskam.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

havnar - na litość boską, popraw "bierzymy" na "bieżymy"; dostałeś SMS-a o MF? daj znać, gdzie Ci wysłać relkę z sali :) // mogiel

Anonimowy pisze...

co Ty tam robisz?;>