Nazywa się Michał Przybylski. Można
określić go na wiele sposobów, ale dla aktualnych potrzeb napiszmy, że jest
uczniem i piłkarzem.
– Przyjechałem na Wyspy Owcze w 2000 roku, jako trzylatek.
Mieszkam tu do dziś – mówi o sobie. Rozmowa jest częścią wykluwającego się
skromnie projektu „30 lat polskich futbolistów na Wyspach Owczych – opowieści
1987-2017”.
Michał, przy Twoim imieniu i nazwisku na portalu FaroeSoccer.com
widnieje flaga Wysp Owczych, co znaczy, że postrzegają Cię jak swojego. A gdyby
chcieli powołać Cię do piłkarskiej reprezentacji? Spełniasz urzędowe kryteria?
Na razie nie, ponieważ nie mam duńskiego paszportu. Będę mógł
się o niego starać dopiero jak osiągnę pełnoletność. Żeby dostać paszport,
trzeba mieszkać na Wyspach co najmniej 7 lat. Ja żyję tu już prawie 15.
Może zdarzyć się też tak, że od wakacji pojawi się możliwość
posiadania podwójnego obywatelstwa. Wówczas mógłbym mieć dwa paszporty: polski
í duński. To powinno wystarczyć, żeby grać w młodzieżowej kadrze Wysp Owczych.
Ale czy Ty przypadkiem nie byłeś już powoływany w najmłodszych rocznikach?
Owszem, chyba jakoś w maju 2011 byłem na paru treningach
farerskiej kadry do lat 15, ale ostatecznie okazałem się za słaby. Z
kolei w 2014 roku zostałem powołany do reprezentacji Wysp
Owczych do lat 17 na turniej w Norwegii, ale szybko okazało się, że nie będę
mógł zagrać, ponieważ nie mam duńskiego paszportu. Trener, który mnie wybrał,
nie wiedział, że oboje rodzice są z Polski. Nikt nie spodziewał się, że nie
spełniam wymogów. Mieszkam tu od wczesnego dzieciństwa, trenerzy byli
przekonani, że mam rodzinę z Wysp Owczych.
Łatwiej Ci rozmawiać po polsku czy po farersku?
Oba języki znam bardzo dobrze i w obu porozumiewam się bez problemu.
Twój tata, Tomasz, pojawił się na Wyspach na początku 1999 roku.
Jego przyjazd również miał związek z piłką nożną. Dostał kontrakt w klubie
ÍF Fuglafjørður i spędził tam trzy sezony. Później przeprowadziliśmy się do
Toftir, tato grał najpierw w LÍF Leirvík, a następnie, aż do końca kariery, w
klubie z naszej osady, B68.
Ile miałeś lat jak zacząłeś trenować? To był pomysł taty?
Raczej sam chciałem, bo biegam za piłką odkąd pamiętam. Chodziłem do
przedszkola przy stadionie Svangaskarð, więc siłą rzeczy byłem na boisku po
kilka godzin dziennie. Zacząłem trenować w B68 jako siedmiolatek.
Gdzie się uczysz?
W Handilsskúla, czyli czymś na wzór szkoły biznesowej. Właśnie kończę
pierwszy rok, zostały mi jeszcze dwa. Szkoła jest w Kambsdalur – od domu rano
busem 30 minut, z powrotem nawet do godziny.
Zostańmy na razie przy wątku futbolowym. Rok temu, w czerwcu 2014,
zaliczyłeś debiut w ekstraklasie Wysp Owczych. Grasz dla zespołu NSÍ Runavík.
Występuję przede wszystkim w drużynie rezerw oraz w zespole do lat 18. W
zeszłym roku w ekstraklasie pojawiłem się epizodycznie trzy razy, w tym sezonie
– jak dotąd – raz. Zarówno w juniorach, jak i w rezerwach gram na środku
pomocy.
Twoim trenerem jest człowiek, którego można chyba określić mianem legendy.
Jens Martin Knudsen, były bramkarz reprezentacji Wysp Owczych, kojarzony przez
ludzi spoza archipelagu jako gość w czapce z pomponem.
Jens Martin to świetny, wyluzowany facet. Często dzieli się z nami
historyjkami z czasów, gdy sam grał w piłkę. Jest zawsze bardzo dobrze
przygotowany do meczów – zna drużynę przeciwną i z łatwością określa jej mocne
i słabe strony. W czasie przerwy zdarza mu się mówić nam jaki przebieg będzie
miała druga połowa. I – co dziwne – zwykle jego słowa sprawdzają się co do
joty.
Pokusisz się o boiskową analizę samego siebie?
Mam 181-182 cm wzrostu, ważę 68 kg. Jako środkowy pomocnik powinienem wspierać
zarówno atak jak i obronę, niestety czasami za bardzo myślę o atakowaniu i
zapominam o obowiązkach w defensywie. To moja pięta achillesowa. Druga to
warunki fizyczne. W wieku juniora to często poważny problem. Bywa on u mnie
szczególnie widoczny w meczach rezerw.
A zalety?
Na pewno podania – za obronę przeciwnika, na skrzydła, prostopadłe. To chyba
moje atuty. I może też boiskowy spryt.
W zeszłym roku rozegrałeś w sumie 44 oficjalne mecze. W tym już 20, co
biorąc pod uwagę krótki sezon piłkarski na Wyspach, daje jakąś kosmiczną
średnią. Jak wygląda Twój przeciętny sportowy tydzień?
W poniedziałki gram zwykle w meczach juniorów. Pierwsza drużyna NSÍ ma
przeważnie trening regeneracyjny po niedzielnej kolejce. We wtorki są
zaplanowane półtoragodzinne zajęcia. Środa jest prawie zawsze dniem wolnym. W
czwartki trening około 80 minut. W piątki pierwsza drużyna ma zajęcia, a my
młodzi różnie, bo w soboty gramy zwykle mecz w rezerwach. Czasem mamy więc krótki
trening, a czasem wolne.
Na treningi dojeżdżasz z Toftir, gdzie ma siedzibę Twój macierzysty klub
B68. Stadiony NSÍ i B68 są po sąsiedzku – dzieli je tylko wielka góra. Oba
kluby rywalizują ze sobą, mecze między tymi drużynami można chyba określić
mianem derbów. Opowiadał mi kiedyś znajomy, który grał dawniej w NSÍ, a dziś
jest nauczycielem w Tórshavn, że któregoś roku, jak B68 spadało z I ligi, to w
Runavík puścili z tej okazji w niebo petardy – żeby u B68 było je widać i ich
zdenerwować. Czy
ktoś z Toftir miał kiedykolwiek do Ciebie pretensje, że poszedłeś do
„odwiecznego rywala”?
To prawda, że te dwie drużyny bardzo się nie lubią. Historia
z petardami jest prawdziwa.
Wiem jak to wygląda z obu stron i raczej jest tak, że to B68 bardziej nie lubi
NSÍ niż odwrotnie. Dla B68 zawsze najważniejsze było wygrać z NSÍ, a dla tych
drugich to nigdy nie był cel numer jeden.
Ludzie z B68 mieli i chyba cały czas mają do mnie pretensje, ze przeszedłem do
Runavík. Może nie tyle, że poszedłem tam w 2013 roku, bo wtedy w B68 nie
było drużyny juniorskiej i nie miałem gdzie grać, ale bardziej pamiętają mi to,
że nie wróciłem do Toftir rok później. Mieliśmy wówczas zebranie z zarządem B68
i trenerzy chcieli mnie i kilku kumpli z powrotem. Trener pierwszego zespołu
obiecywał mi treningi z pierwszą drużyną i minuty w Effodeildin. Sugerowali mi,
że jestem za słaby do NSÍ. Odmówiłem im i kilka miesięcy później zadebiutowałem
w ekstraklasie w barwach NSÍ, w meczu przeciwko B68. Ludzie z ich zarządu i
trenerzy przez kilka miesięcy nie mówili mi „cześć” w sklepie i na ulicy.
Dochodziły do mnie jakieś dziwne komentarze.
Teraz chyba już im przeszło i wiedzą, że nic nie wskórają. Ale też chyba cały
czas liczą, że jeszcze zmienię zdanie i znów będę grał dla ich klubu.
Czy zdarza się, że te animozje przekładają się na kibiców obu drużyn?
Wydaje mi się, że na Wyspach Owczych nigdy nie było bijatyki między fanami
rywalizujących drużyn. I myślę, że chyba nie będzie.
Których piłkarzy uważasz za najlepszych w Effodeildin?
Jednym z najlepszych zawodników, a na pewno najlepszym
napastnikiem jest Klæmint Andrasson Olsen z NSÍ. Był królem strzelców w 2013 i
2014 roku, i teraz też jest liderem. Inne zespoły wiedzą, że nie można go
zostawić bez obrońcy, bo nawet jak gra słaby mecz, to i tak wystarczy mu jedno
przypadkowe dośrodkowanie, i będzie potrafił coś z niego zrobić. Klæmint to
absolutnie najlepiej grający głową zawodnik na Wyspach. Mam to szczęście, że
trenuję z nim prawie codziennie i znam go nieco lepiej niż rywale. To prawdziwy
kapitan i lider drużyny. Gra w NSÍ przez całe życie.
Na pewno świetnym zawodnikiem jest też Łukasz Cieślewicz z B36. Był
trzykrotnie nominowany do tytułu najlepszego zawodnika sezonu, wybrano go
najlepszym graczem na Wyspach w 2011 roku. To jest piłkarz, który jak nie strzela,
to asystuje i na pewno jego gra ma bardzo pozytywny wpływ na zespół B36. Bez
niego pewnie nie byliby tak wysoko w lidze w ostatnich sezonach.
Ty i Łukasz reprezentujecie nową generację. Wcześniej na Wyspach Owczych
grali Wasi ojcowie – Tomasz Przybylski i Robert Cieślewicz. Jak bardzo zmieniła
się farerska piłka?
Po rozmowach z tatą sądzę, że poprawiło się wyszkolenie techniczne zawodników
oraz system szkolenia – teraz prawie wszystkie kluby wymagają od trenerów
licencji co najmniej B1, nawet w najmłodszych rocznikach (U-10). Jest też o
niebo lepsza infrastruktura – większość klubów ma obecnie nowe boiska ze
sztuczną murawą. Na lato 2015 na trzech stadionach planowane jest położenie
muraw najnowszej generacji.
Gdzie konkretnie?
W Fuglafjørður, Streymnes i na Gundadalur w Tórshavn.
Jak scharakteryzowałbyś bazę klubową Twojego NSÍ?
Latem zeszłego roku wybudowali nam dwie nowe hale: jedną do futsalu i gier
zespołowych, a drugą do gimnastyki, z nową siłownią. Teraz zimą były wyjątkowo
złe warunki do trenowania i te hale okazały się bezcenne. Ćwiczyliśmy tam
motorykę i technikę, organizowane były turnieje. Mieliśmy zdecydowanie bardziej
komfortowe warunki niż inne zespoły.
Z nowej siłowni możemy korzystać o każdej porze dnia i nocy. Mamy do dyspozycji
wszystkie przyrządy gimnastyczne. Dla pierwszego zespołu są nowe szatnie, gdzie
każdy zawodnik ma swoje indywidualne miejsce. Brakuje tylko domu klubowego z
prawdziwego zdarzenia, ale są w okolicy dwie lokalizacje, gdzie odbywają się
wszystkie ważne imprezy związane z życiem klubowym NSÍ.
[ciąg dalszy nastąpi...]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz