Na sztucznej trawie boiska szkolnego w Hoyvík ktos nabazgral biala farba swastyke. Przy skateparku w Klaksvík widnieje bohomaz "666", a dechy przystanku obok cmentarza w Kollafjorður przyozdobiono w napis "Eli sux". Nie mam jeszcze informacji jak sie sprawy maja w damskiej toalecie publicznej w Tvøroyri...
Splot zdarzen i okolicznosci: siedzimy w salonie, J. pisze z dwiema kolezankami referat z chemii, ja czytam o Tróndurze Paturssonie, nagle ktos puka. Ich znajoma. Klaniam sie w pas, jestem Marcin, uscisk dloni, dziewczyna wymienia kilka zdan z przyjaciolmi, usmiecha sie, wychodzi. Mowie do J. ze chyba ja kojarze z przetworni, mozliwe, ze minelismy sie raz w jadalni. "Czasem tam dorabia", potwierdza J. i pokazuje mi lezacy na stole slownik farersko-angielski, konkretnie zdjecia autorow na tylnej okladce. "A ten tutaj elegancki mezczyzna to jej tata, mieszkaja po drugiej stronie osady".
Albo to: W sobotnia noc siedzimy w aucie pod hotelem Norð w Viðareiði, do naszego wozu podchodzi chlopak i zaczyna pogawedke z moimi towarzyszkami podrozy. Ni w zab nie rozumiem, mijaja trzy minuty, koncza. K. do mnie: "Mowiles, ze lubisz futbol. Wiesz kto to byl?". Ja: "Bladego pojecia, nawet mu sie nie przyjrzalem". K: "To Hjalgrím Elttør. A widzisz kierowce auta, do ktorego wlasnie wsiada? To z kolei Høgni Madsen". Pysznie. Czolowi snajperzy farerskiej ligi, drugi garnitur reprezentacji, do pelnej egzotyki zabraklo jeszcze, by Rógvi Jacobsen wyprzedzil nas traktorem, a Jákup Mikkelsen skontrolowal stan techniczny pojazdu.
W glownym teatrze graja "Emila z Lønnebergi", niestety wszystkie bilety sa wyprzedane do polowy marca, czyli do momentu, gdy przedstawienie zostanie zdjete z afisza.
O wycieczce na Kalsoy napisze kiedys dluzszy elaborat, bo jeszcze nie potrafie poukladac w glowie tego co sie dzialo. Wyobrazcie sobie waski, ciemny jak czort tunel, dlugi na ponad kilometr, kapiaca ze stropu wode i sytuacje, gdy podswietlanie sobie drogi starym telefonem nic nie daje, a swiatelka na koncu owego tunelu nie widac, bo skrylo sie za zalomem niewidocznej szosy. Wewnatrz jamy samotny piechur, zlany potem, slyszacy tylko wlasny oddech i stukanie etui aparatu o udo. Atawizm. I chyba esencja zwiedzania, bo to okolicznosc, ktorej nie odda zaden opis, zdjecie czy filmik.
Przy okazji musze sprostowac ostatni post - na Kalsoy maja juz wstep pojazdy. 19 kwietnia 2005 roku maciupki prom Barrskor zostal zastapiony przestronnym, nowoczesniejszym Samem. Kapitanami pozegnalnego rejsu staruszka byli Sigmar Høgnesen i Noel Joensen, o czym informuje pamiatkowa gablota. Na szczescie Kalsoy wciaz pozostaje zaciszna oaza - w trakcie szesciogodzinnej wedrowki minely mnie bodaj 3 samochody.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Mam wrażenie, że jesteś bezgranicznie zakochany w tej krainie. Doświadczyłem czegoś podobnego... polecam Nową Zelandię ;)
Masz bardzo fajny styl pisania. Szacun.
Prześlij komentarz