czwartek, 5 marca 2009

Proste plecy, miękka kiść














Nieodgadnione są losy tułacza, który decyduje się podróżować po Wyspach Owczych autostopem. Na opłotkach Klaksvík, przy najbardziej uczęszczanym szlaku komunikacyjnym archipelagu, zdarzyło mi się machać ponad pół godziny, innym razem - w dwójnasób z Maćkiem - odstaliśmy ponad godzinę w deszczu przy podobnie ruchliwej arterii lotnisko - stolica. Z kolei gdy zależało nam na czasie w walce o prom na Sandoy, do złapania okazji wystarczył jeden niemrawy ruch łokciem.
Na gest zareagował sędziwy mężczyzna w rozklekotanym białym kombi, toczącym się w kierunku Gamlarætt z prędkością 20 km/h. Drzwi z prawej strony zaryglowano olbrzymią wędką, w miejscu tylnej szyby łopotała folia, a gdy wpakowaliśmy się do wozu, okazało się że szyba jednak jest, ale w postaci pokruszonego szkła na całej długości siedzenia, w związku z czym musieliśmy przycupnąć ostrożnie kantem w opcji fakir. Jegomość jechał nad ocean wypróbować nowy haczyk. Był rozmowny, pogodny i upiornie oszpecony przez jakąś straszną chorobę. Później, już z okna promu, patrzyliśmy jak cieszy się z niedzielnego słońca i skacze dziarsko po nabrzeżu w poszukiwaniu najlepszego miejsca na zarzucenie wędziska.
Galeria postaci, które życzliwie zdecydowały się zabrać mnie z pobocza jest spora i choć prawdopodobnie nigdy nie przeczytają tych słów i pewnie nigdy się już z większością nie spotkam, to chciałbym im uprzejmie podziękować i zapisać w pamięci, choćby w postaci tego lichego posta. Notkę dedykuję młodemu organiście z Lambi, nauczycielowi z Vestmanny, młodej biznesmence z Klaksvík jadącej na kolację do restauracji w Kambsdalur, mężczyźnie z naszej fabryki, który dostrzegł mnie na nieoświetlonym odcinku drogi, miłej pani z Eysturoy, która w pewien wietrzny niedzielny wieczór wyprawiła się z córką do szpitala w Tórshavn, panu z Kunoy, dla którego nie było istotne że - przemoknięty do cna - moczę mu fotel, pieknej siatkarce SÍ i - kiedy indziej - jej koledze z klubu, starutkiej kobiecinie z Sandoy, której auto mogłoby śmiało powalczyć o tytuł "najbardziej zakopcone fajami wnętrze roku". Dziękuję i pozdrawiam budowlańca w dostawczym przed tunelem do Gásadalur, panią ze Skopun - wnuczkę właściciela najstarszego betonowego domu na Farojach, a także dyrektora biura podróży z Havn, młodego melomana ze Skáli, matkę i córkę na odcinku Kollafjorður - Leynar, parę narzeczeńską za zakrętem w Stykkið, emeryta z kilku notek wstecz, nieśmiałego dżentelmena za brawurowy manewr hamowania w tłoku nieopodal ronda w Skipanes oraz wszystkich, których w tej chwili nie pomnę, a byli dla mnie tego czy owego dnia bezinteresownie serdeczni. Stokrotne dzięki!

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

a kontakt z internetem zaczal mnie gęsić od kiedy stalem sie ofiara propagandy twoich warszawskich kolegow.
nowy czytelnik wita

Mag pisze...

No cóż Marcinie rozwijasz moje marzenia :D... Zwiedzać świat autostopem... Może zainspirujesz mnie do jeszcze czegoś... Bo już do jednego mnie zainspirowałeś...
Zapraszam
http://asg-yesnomaybe.blogspot.com/

Olek

havnar pisze...

Olek - obadaj co zrobil niejaki Tony Hawks, autor ksiazki "Round Ireland with a fridge" :D
lool - kim jestes?
Pozdrowienia!