środa, 22 kwietnia 2015

Alicja w krainie czarów vol. 2: Zaćmienie

Ponownie oddajemy głos Alicji, niestrudzonej eksploratorce Wysp Owczych, która miałaby swoją stałą rubrykę na portalu MojeFaroje.pl, gdyby takowy istniał. Tym razem Alicja odwiedziła archipelag przy okazji marcowego zaćmienia słońca.


Chęci, by pojechać na Wyspy Owcze o porze roku innej niż lato, miałam już od dłuższego czasu. Całkowite zaćmienie słońca, widoczne z lądu tylko z dwóch miejsc na Ziemi, było ku temu doskonałym pretekstem. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy w marcowe popołudnie, gdy lądowałam na Vágar, był brak zieleni. Zima nie do końca ustąpiła: trawa była pożółkła, a szczyty gór pokrywał śnieg. Pogoda nie odbiegała od normy, temperatura kilka stopni niższa niż latem, tylko krople deszczu wydawały się bardziej gęste.
W drodze do Funningur, gdzie planowałam zatrzymać się u znajomego, mieliśmy okazję zobaczyć spore stado ostrygojadów – narodowych ptaków Wysp Owczych. Ich pojawienie się uznawane jest tam za początek wiosny.


Nie tylko pod tym względem dobrze wstrzeliłam się czasowo. Miesiąc przed przyjazdem dowiedziałam się, że dzień po moim przybyciu odbędzie się impreza Faroese Music Awards. Oczywiście nie mogłam przepuścić takiej okazji i po szybkim kupnie biletów, udałam się wraz ze znajomym do Domu Nordyckiego w Tórshavn. Rozdanie nagród urozmaicone było występami całego przekroju farerskich artystów – pojawili się tam tacy wykonawcy jak Greta Svabo Bech, Týr, Hallelujah Sofus czy słynny założyciel wytwórni Tutl – Kristian Blak, wraz ze swoim zespołem Yggdrasil. Plebiscyt okazał się szczęśliwy dla zespołu AVE – gitarzysta Benjamin Petersen wrócił do domu z trzema nagrodami.
Wieczór dobiegał końca, ale dla nas emocje się jeszcze nie zakończyły. Najpierw w drodze powrotnej zostaliśmy zatrzymani przez policję przyczajoną w Norðskálatunnilin, następnie około pierwszej w nocy utknęliśmy na stacji benzynowej w Skálafjørður, gdy okazało się, że maszyna nie czyta żadnej z naszych kart płatniczych. Wokół nie było żywej duszy...
Dni do zaćmienia spędziłam na eksplorowaniu Wysp. Prognoza pogody nie zapowiadała się zbyt dobrze. Jednym z moich celów, poza zaliczeniem każdej z osiemnastu wysp (zostały mi dwie najbardziej niedostępne – Lítla Dímun i Stóra Dímun), było przejechanie wszystkich dziewiętnastu tuneli znajdujących się na archipelagu. Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że pozostał mi tylko jeden – 220-metrowy Teymur í Djúpadal na wyspie Kalsoy, prowadzący do niezamieszkanej doliny. Dowiedziałam się wcześniej, że tunel ten odchodzi od jednego z czterech znajdujących się na głównej drodze. Zaczęłam się za nim rozglądać już w drodze do Trøllanes – najdalszej z wiosek na Kalsoy. Nic. W drodze do Mikladalur – też nic. Zeszliśmy nad wodę obejrzeć odsłoniętą latem rzeźbę Kopakonan (kobieta-foka, z którą wiąże się ponura legenda, pojawiąjąca się w folklorze kilku narodów), a następnie powróciliśmy do poszukiwania tunelu.
Za trzecim razem udało nam się dostrzec ledwo widoczny, nieoświetlony i nieoznakowany (z wyjątkiem małej tabliczki informującej, że znajduje się tu wyjście awaryjne) zjazd. Na końcu, zgodnie z przewidywaniami, puste pole z ładnym widokiem na wyspę Kunoy. Wracając postanowiłam przez ten najkrótszy tunel na Wyspach przejść – tym samym zaliczając zarówno swoją pierwszą pieszą wycieczkę przez farerski tunel jak i dziewiętnasty „zdobyty” na swojej liście.


Zbliżający się dzień zaćmienia był odczuwalny. Turystów przybywało, prom Norröna służył czasowo jako pływający hotel, a w kilku portach stały zadokowane statki wycieczkowe. Oszałamiała również liczba wydarzeń mających miejsce w „zaćmieniowym tygodniu”. Dziesiątki koncertów, wystaw i wycieczek, wszystko dla tysięcy turystów, których się spodziewano. Jednym z ciekawszych wydarzeń było otwarcie wystawy znanego farerskiego artysty Edvarda Fuglø, który stworzył instalację zainspirowaną układem słonecznym – oczywiœście z ptasim elementem. Podczas otwarcia, w galerii handlowej SMS rozdawano darmowe plakaty i specjalne okulary do oglądania zaćmienia.


Piątkowego poranka 20 marca wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością. W radiu i telewizji nie mówili o niczym innym, a ekscytacja sięgała zenitu. Wspięliśmy się na jedno ze wzgórz otaczających Funningur i czekaliśmy z gotowymi aparatami. Deszcz, chmury i jeszcze więcej deszczu. Nie za dobrze. Wszyscy zdążyliśmy przemoknąć, ale nadal nie byliśmy w stanie niczego dojrzeć. Sprawdzając godzinę wiedzieliśmy, że już się zaczęło i coś nas omija. Ostatecznie nie były nam potrzebne nawet specjalne okulary. Patrzyliśmy w kierunku, w którym wiedzieliśmy, że znajduje się słońce i widzieliśmy tylko chmury. Nadeszła 9:41 i zaczęło się całkowite zaćmienie. Na około dwie minuty zapadła całkowita ciemność – jedyna rzecz z całego zaćmienia, której rzeczywiście udało nam się doświadczyć. Chwilę później było już po wszystkim, a my przemoczeni wróciliśmy do domu. Od razu zaczęłam szukać relacji z innych miejsc. Lepszą widoczność mieli obserwatorzy w stolicy, a największymi szczęśliwcami okazali się ludzie na Vágar.
Przyjechawszy w piątkowy wieczór do Tórshavn, miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie do 29 lipca, na święto Farerczyków – Ólavsøkę. Brakowało jedynie wszechobecnych strojów narodowych. Tłumy ludzi przybyły do stolicy, by świętować, spotkać się z rodziną i odwiedzić główny plac miasteczka – Vaglið, gdzie trwały śpiewy i tańce. Był to świetne zwieńczenie całego wyjazdu.


Następnego dnia czekał mnie lot do Kopenhagi i już wiedziałam jak bardzo będzie mi brakować Wysp Owczych. Mimo niedoświadczenia niezwykłego fenomenu zaćmienia, nie żałowałam, a wyjazd jak zawsze należał do udanych. Dobrze wyszły na tym także Wyspy Owcze, które odwiedziła rekordowa liczba turystów, a w dniu zaćmienia na Vágar wylądowało 40 samolotów!
A ja jak zawsze wspominam i już czekam na następny wyjazd...


[fotografie © Alicja Wiśniewska]