"Kamienista, morenowa ziemia wkoło Tórshavn słynie z ubóstwa. Potrzeba było wieloletnich wysiłków, pracy w pocie czoła, a często nawet utraty zdrowia, aby to jałowe, pokryte wrzosowiskami pustkowie przez przekopywanie i nawożenie użyźnić na tyle, aby dawało paszę dla jednej krowy i ewentualnie na dodatek dorzuciło kilka ziemniaków. Lecz taki uprawiony i opłotowany kawałek ziemi - nazywano to zagrodą - bywał na wiosnę naprawdę czymś pięknym dla oka, kiedy między pokrytymi mchem i porostami blokami skalnymi zieleniła się trawa, a wśród niej kwitły całe wyspy białych i różowych stokrotek, kiedy rowy i brzegi strumyków rozsiewały wkoło siebie olśniewające dukaty kaczeńców. Później gęsta trawa strzelała wzwyż, zdobiła się w pierzaste, perłowo opalizujące kity - znak na rozpoczęcie sianokosów - całe miasto tonęło w słodkawej woni płynącej z tysięcy kopek siana i małych stogów. O, tak, coś naprawdę rajskiego owiewało te zagrody, te kwitnące oazy wśród górzystego pustkowia wrzosowisk i kamieni, będącego głównym tłem tutejszego krajobrazu, zaś posiadacz takiej zagrody w zamian za swoją harówkę dostawał naprawdę coś więcej oprócz ziemniaków i mleka - otrzymywał w darze uznanie przyrody, odwdzięczającej mu się bogactwem orzeźwiających aromatów, kolorów i zachwycającym śpiewem ptaków.
Właściciel takiej zagrody kochał ją i strzegł jak bezlitosny cherubin. Spotkanie z nim było na pewno bardzo nieprzyjemne dla kogoś, kto w okresie, kiedy trawa rosła i wymagała spokoju, nieopatrznie ważyłby się wejść na jego grunt. Znane są liczne przykłady, że w takich okolicznościach nawet łagodni właściciele zagród potrafili zamienić się w gryzące wilki. Beelzemann nie był, rzecz jasna, wyjątkiem w tym względzie. Wprawdzie nie posługiwał się ani językiem ani nie posuwał się do rękoczynów; szacunek dla swojej własności zapewniał sobie w zupełnej ciszy, przy pomocy swoich psów, dwóch rosłych i dobrze wytresowanych okazów, z których jeden wabił się Bierz, a drugi Skok. Przed krukami, wronami i natrętnymi mewami bronił się dubeltówką, tak samo przed zdziczałymi kotami i obcymi psami".
Fragment opowiadania "Beelzemann" Williama Heinesena, ze zbioru "Zaczarowane światło", tłumaczenie Maria Kłos-Gwizdalska.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz