czwartek, 31 grudnia 2015

Świerki, cisy, daglezje - leśne enklawy Farojów

Úti í Grøv (Klaksvík)

Viðarlundin í Vági (Vágur)


Viðarlundin í Leirvík ("Limmulund", Leirvík)


Viðarlundin á Selatrað



Viðarlundin í Gundadali (Tórshavn)

Kładziemy się w zagłębieniu trawiastego zbocza – gdzieś obok pojedynczy żółty jaskier, dalej – niezapominajki, macierzanki, dzięgiel. Ostre, przejrzyste światło, które w pełni potrafią docenić tylko malarze. Spójrzmy w farerskie niebo: chmury przyjmują niekiedy niesamowite kształty. Płyną majestatycznie lub pędzą złowrogo, by owinąć mlecznym szalem wierzchołki gór.
Poniżej nagich szczytów faluje morze traw. Wiosną i latem zieleń jest wszechobecna. Ale i drzew przybywa: sadzi się sosny wydmowe, szwedzkie jarząby, modrzewie, topole kalifornijskie, świerki, cisy, daglezje. Na niewielkich plantacjach, odgrodzone od żarłocznych owiec kamiennym murem, dzielnie stawiają opór porywom wiatru. Igliwie pachnie tu jak nigdzie indziej nad Atlantykiem.

A czy Ty masz już swój ulubiony las na Wyspach Owczych?

niedziela, 29 listopada 2015

Zimowy duch kipieli i roykstovy


"Zimę na Wyspach Owczych cechują przede wszystkim silne sztormy, tak że przybój na zachodnim wybrzeżu wyspy wznosi się na wysokość wież i w swej nieposkromionej sile może odrywać skały o wadze wielu tysięcy funtów daleko w głąb lądu, co więcej, przelewać się przez całe wyspy, te najniższe, jak na przykład Nolsoy albo Koltur, wypełniając przestrzeń między domami zielonawą kipielą".


"W zimowej porze roku panuje wszędzie w osadach zwyczaj, że mieszkańcy gromadzą się w izbach na tak zwane wieczornice, i podczas pracy przy kołowrotkach i warsztatach tkackich słuchają sag i pieśni o bohaterach lub fragmentów z Pisma Świętego, opowieści i psalmów, jak również niekiedy tańczą przy wtórze wielowiekowych pieśni".

Fragmenty powieści Williama Heinesena "Wyspy dobrej nadziei". Tłumaczenie Andrzej M. Kołaczkowski.


[foto © FaroePhoto.com, Edith.J photography]

sobota, 31 października 2015

William Heinesen: rajskości wśród pustkowi

"Kamienista, morenowa ziemia wkoło Tórshavn słynie z ubóstwa. Potrzeba było wieloletnich wysiłków, pracy w pocie czoła, a często nawet utraty zdrowia, aby to jałowe, pokryte wrzosowiskami pustkowie przez przekopywanie i nawożenie użyźnić na tyle, aby dawało paszę dla jednej krowy i ewentualnie na dodatek dorzuciło kilka ziemniaków. Lecz taki uprawiony i opłotowany kawałek ziemi - nazywano to zagrodą - bywał na wiosnę naprawdę czymś pięknym dla oka, kiedy między pokrytymi mchem i porostami blokami skalnymi zieleniła się trawa, a wśród niej kwitły całe wyspy białych i różowych stokrotek, kiedy rowy i brzegi strumyków rozsiewały wkoło siebie olśniewające dukaty kaczeńców. Później gęsta trawa strzelała wzwyż, zdobiła się w pierzaste, perłowo opalizujące kity - znak na rozpoczęcie sianokosów - całe miasto tonęło w słodkawej woni płynącej z tysięcy kopek siana i małych stogów. O, tak, coś naprawdę rajskiego owiewało te zagrody, te kwitnące oazy wśród górzystego pustkowia wrzosowisk i kamieni, będącego głównym tłem tutejszego krajobrazu, zaś posiadacz takiej zagrody w zamian za swoją harówkę dostawał naprawdę coś więcej oprócz ziemniaków i mleka - otrzymywał w darze uznanie przyrody, odwdzięczającej mu się bogactwem orzeźwiających aromatów, kolorów i zachwycającym śpiewem ptaków.
Właściciel takiej zagrody kochał ją i strzegł jak bezlitosny cherubin. Spotkanie z nim było na pewno bardzo nieprzyjemne dla kogoś, kto w okresie, kiedy trawa rosła i wymagała spokoju, nieopatrznie ważyłby się wejść na jego grunt. Znane są liczne przykłady, że w takich okolicznościach nawet łagodni właściciele zagród potrafili zamienić się w gryzące wilki. Beelzemann nie był, rzecz jasna, wyjątkiem w tym względzie. Wprawdzie nie posługiwał się ani językiem ani nie posuwał się do rękoczynów; szacunek dla swojej własności zapewniał sobie w zupełnej ciszy, przy pomocy swoich psów, dwóch rosłych i dobrze wytresowanych okazów, z których jeden wabił się Bierz, a drugi Skok. Przed krukami, wronami i natrętnymi mewami bronił się dubeltówką, tak samo przed zdziczałymi kotami i obcymi psami".

Fragment opowiadania "Beelzemann" Williama Heinesena, ze zbioru "Zaczarowane światło", tłumaczenie Maria Kłos-Gwizdalska.

środa, 30 września 2015

Linia promowa nr 58 Hvannasund - Fugloy

Prom przypływa najpierw na Svínoy. Zarządca czeka już przy nabrzeżu i razem z pomocnikiem szypra wyładowują przesyłki. Trzy osoby, które wysiadły, wciąż stoją na kei i rozmawiają. Wszyscy pójdą zaraz w górę osady, ale czekają jeszcze aż prom zacznie odbijać od brzegu i silnik zagłuszy ich słowa.
Kirkja to ostatni przystanek na trasie, ale rytuały są te same. Ktoś łapie cumę, inny podaje paczkę, beznamiętna wymiana zdań. Tych kilka minut krzątaniny, zanim wszyscy załatwią co swoje, łajba pokołysze w szary fiord i na przystani znów zrobi się cicho.


poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Wybory do parlamentu Wysp Owczych 2015

Kinga Eysturland:
"Już w najbliższy wtorek na Wyspach Owczych odbędą się wybory parlamentarne do farerskiego Løgtingu. Najstarszy parlament świata liczy sobie 33 posłów, zaś o przysłowiowe "stołki" walczy aż 7 partii politycznych, z których 4 opowiadają się na niepodległością Wysp Owczych, dwie za pozostaniem w unii z Danią, zaś jedna zachowuje w tej kwestii neutralność.
Kampania wyborcza sięgnęła zenitu - na całym archipelagu systematycznie odbywają się debaty, panele dyskusyjne i spotkania z wyborcami. Niektóre partie prowadzą kampanię w iście amerykańskim stylu, rozdając hot dogi potencjalnym wyborcom oraz bombardując swoim logo partyjnym widniejącym na balonikach, ulotkach i innych gadżetach. Fólkaflokkurin próbowała starym sposobem dobrać się do serc wyborców przez ich żołądki, serwując przy swoim stoisku kanapki ze skerpikjøtem. Nastroje wyborcze są dynamiczne, zaś Farerczycy po raz kolejny udowadniają, że polityka - na równi z piłką nożną - stanowi główny temat zainteresowania społeczeństwa. Prognozy wyglądają obiecująco dla republikańskiego Tjóðveldi, które zdało test zaufania wyborców już w trakcie czerwcowych wyborów do duńskiego Folketingu. Mniej optymistycznie wygląda przyszłość aktualnie rządzącej partii - Sambandsflokkurin.
Szczególne powody do zmartwień ma urzędujący premier Kaj Leo Johannesen, który ostatniego roku nie może zaliczyć do udanych. Bohater "afery tunelowej", przy każdej możliwej okazji wykazujący się niewiedzą i ignorancją, najprawdopodobniej będzie musiał pożegnać się ze stanowiskiem szefa rządu.
W wyborach parlamentarnych mogą głosować wyłącznie osoby posiadające duńskie/farerskie obywatelstwo oraz adres zameldowania na Wyspach Owczych. Listy wyborcze oznaczane są literami alfabetu. Zagłosować można wyłącznie na jednego kandydata.
Największym problemem farerskiej demokracji jest wszechobecny nepotyzm i więzy krwi decydujące o politycznych wyborach. Może gdyby Farerczycy przestali bezkrytycznie głosować na krewnych, a bardziej skupili się na treści programów wyborczych, skład rządu w większym stopniu odzwierciedlałby rzeczywiste nastroje społeczne.
Farerskie programy wyborcze warto starannie przefiltrować, ponieważ tegoroczne obietnice polityków zaczynają krztusić się w oparach absurdu. Poza kwestią niepodległości, tematy oscylują wokół polityki rodzinnej, socjalnej, imigracyjnej oraz spraw podatkowych. Biorąc pod uwagę demografię Wysp Owczych i chęć podtrzymania sprawnie działającego well-fare state'u, archipelag zbankrutowałby już w pierwszym tygodniu realizacji tych śmiałych planów.
Jak więc widać, szklane domy i gruszki na wierzbie nie są tylko domeną polskich polityków. O tym czy długo wyczekiwana roszada na farerskiej scenie politycznej nastąpi, przekonamy się już w najbliższy wtorek. Przed nami ekscytujący wieczór wyborczy!".

środa, 26 sierpnia 2015

Vestmanna w kierunku Slættanes 14/03/2009


"Miejscowość opuszczono, zanim asfaltowe drogi stały się powszechnym dobrem zamieszkanych osiedli na Wyspach Owczych".


"W roku 1964, w związku z masowym odpływem ludności, urząd pocztowy w Slættanes został ostatecznie zamknięty".

W niedzielę było jak zawsze wolne od pracy. Należało obrać kierunek na zachód i wejść na wzgórza otaczające osadę. Z wysoka Vestmanna wyglądała jak nudny landszaft, popsuty szarzyzną i ładem. Dalej na zachód był płaskowyż i jakiś kwadrans wędrówki. Ruda ziemia i ptaki. I kamienie. A potem bochen kolejnego wzgórza, pustka i okruchy Slættanes.
Chmury ciągnęły na wschód. Jeszcze na płaskowyżu ucichły ptaki i spadł grad. Gdzieś w dole musiała majaczyć Vestmanna, wówczas nierealna jak wszystko poza ścianą mgły.

czwartek, 30 lipca 2015

Na wodnym szlaku między Gamlarætt i Sandoy

Chciałbym tam pojechać i odnaleźć tego szypra. Dowiedzieć się jak ma na imię i w której osadzie mieszka. Jeśli w Skopun, to może zna W. i mają jakieś wspólne sprawy. Tak, wielce prawdopodobne, że jest ze Skopun, bo przecież to tam dokuje nocą prom, którym pływa.
Zapytałbym go jaki najbardziej niesamowity widok z okien swojego kokpitu zapamiętał. I czy to w ogóle nazywa się kokpit? (i jak to jest po farersku?). Kiedy ostatnio zdarzyło mu się nie wypłynąć z portu i co się wtedy działo. I czy strach lepiej przeżywać w samotności.
Zdjęcie zamieścił u siebie Birgir Kruse. Jego autorem jest amerykański fotograf Andi Alexander.

środa, 24 czerwca 2015

Busem, helikopterem, promem - bez szans

--------------------------------------------------------
Elduvík.
19 zameldowanych mieszkańców.
7,4 km do najbliższej osady z komunikacją publiczną (Funningsfjørður).
Półtorej godziny marszu.



--------------------------------------------------------
Gásadalur.
17 zameldowanych mieszkańców.
10 km do najbliższej osady z komunikacją publiczną (Sørvágur).
2 godziny marszu.

 

---------------------------------------------------------
Skælingur.
16 zameldowanych mieszkańców.
Około 7 km do najbliższej osady z komunikacją publiczną (Leynar).
Niespełna półtorej godziny marszu.



---------------------------------------------------------
Saksun.
10 zameldowanych mieszkańców.
11 km do najbliższej osady z komunikacją publiczną (Hvalvík).
Ponad dwie godziny marszu.


[foto © Faroeislands.dk, Greengate.fo]

niedziela, 31 maja 2015

Polsko-farerski Hyde Park, część 4: Michał.

Nazywa się Michał Przybylski. Można określić go na wiele sposobów, ale dla aktualnych potrzeb napiszmy, że jest uczniem i piłkarzem.
– Przyjechałem na Wyspy Owcze w 2000 roku, jako trzylatek. Mieszkam tu do dziś – mówi o sobie. Rozmowa jest częścią wykluwającego się skromnie projektu „30 lat polskich futbolistów na Wyspach Owczych – opowieści 1987-2017”.




Michał,
przy Twoim imieniu i nazwisku na portalu FaroeSoccer.com widnieje flaga Wysp Owczych, co znaczy, że postrzegają Cię jak swojego. A gdyby chcieli powołać Cię do piłkarskiej reprezentacji? Spełniasz urzędowe kryteria?
Na razie nie, ponieważ
nie mam duńskiego paszportu. Będę mógł się o niego starać dopiero jak osiągnę pełnoletność. Żeby dostać paszport, trzeba mieszkać na Wyspach co najmniej 7 lat. Ja żyję tu już prawie 15.
Może zdarzyć się też tak, że od wakacji pojawi się możliwość posiadania podwójnego obywatelstwa. Wówczas mógłbym mieć dwa paszporty: polski í duński. To powinno wystarczyć, żeby grać w młodzieżowej kadrze Wysp Owczych.

Ale czy Ty przypadkiem nie byłeś już powoływany w najmłodszych rocznikach?
Owszem, chyba jakoś w maju 2011 byłem na paru treningach farerskiej kadry do lat 15, ale ostatecznie okazałem się za słaby. Z kolei w 2014 roku zostałem powołany do reprezentacji Wysp Owczych do lat 17 na turniej w Norwegii, ale szybko okazało się, że nie będę mógł zagrać, ponieważ nie mam duńskiego paszportu. Trener, który mnie wybrał, nie wiedział, że oboje rodzice są z Polski. Nikt nie spodziewał się, że nie spełniam wymogów. Mieszkam tu od wczesnego dzieciństwa, trenerzy byli przekonani, że mam rodzinę z Wysp Owczych.

Łatwiej Ci rozmawiać po polsku czy po farersku?

Oba języki znam bardzo dobrze i w obu porozumiewam się bez problemu.


Twój tata, Tomasz, pojawił się na Wyspach na początku 1999 roku.
Jego przyjazd również miał związek z piłką nożną. Dostał kontrakt w klubie ÍF Fuglafjørður i spędził tam trzy sezony. Później przeprowadziliśmy się do Toftir, tato grał najpierw w LÍF Leirvík, a następnie, aż do końca kariery, w klubie z naszej osady, B68.


Ile miałeś lat jak zacząłeś trenować? To był pomysł taty?

Raczej sam chciałem, bo biegam za piłką odkąd pamiętam. Chodziłem do przedszkola przy stadionie Svangaskarð, więc siłą rzeczy byłem na boisku po kilka godzin dziennie. Zacząłem trenować w B68 jako siedmiolatek.


Gdzie się uczysz?
W Handilsskúla, czyli czymś na wzór szkoły biznesowej. Właśnie kończę pierwszy rok, zostały mi jeszcze dwa. Szkoła jest w Kambsdalur – od domu rano busem 30 minut, z powrotem nawet do godziny.


Zostańmy na razie przy wątku futbolowym. Rok temu, w czerwcu 2014, zaliczyłeś debiut w ekstraklasie Wysp Owczych. Grasz dla zespołu NSÍ Runavík.

Występuję przede wszystkim w drużynie rezerw oraz w zespole do lat 18. W zeszłym roku w ekstraklasie pojawiłem się epizodycznie trzy razy, w tym sezonie – jak dotąd – raz. Zarówno w juniorach, jak i w rezerwach gram na środku pomocy.



Twoim trenerem jest człowiek, którego można chyba określić mianem legendy. Jens Martin Knudsen, były bramkarz reprezentacji Wysp Owczych, kojarzony przez ludzi spoza archipelagu jako gość w czapce z pomponem.
Jens Martin to świetny, wyluzowany facet. Często dzieli się z nami historyjkami z czasów, gdy sam grał w piłkę. Jest zawsze bardzo dobrze przygotowany do meczów – zna drużynę przeciwną i z łatwością określa jej mocne i słabe strony. W czasie przerwy zdarza mu się mówić nam jaki przebieg będzie miała druga połowa. I – co dziwne – zwykle jego słowa sprawdzają się co do joty.


Pokusisz się o boiskową analizę samego siebie?

Mam 181-182 cm wzrostu, ważę 68 kg. Jako środkowy pomocnik powinienem wspierać zarówno atak jak i obronę, niestety czasami za bardzo myślę o atakowaniu i zapominam o obowiązkach w defensywie. To moja pięta achillesowa. Druga to warunki fizyczne. W wieku juniora to często poważny problem. Bywa on u mnie szczególnie widoczny w meczach rezerw.


A zalety?

Na pewno podania – za obronę przeciwnika, na skrzydła, prostopadłe. To chyba moje atuty. I może też boiskowy spryt.


W zeszłym roku rozegrałeś w sumie 44 oficjalne mecze. W tym już 20, co biorąc pod uwagę krótki sezon piłkarski na Wyspach, daje jakąś kosmiczną średnią. Jak wygląda Twój przeciętny sportowy tydzień?

W poniedziałki gram zwykle w meczach juniorów. Pierwsza drużyna NSÍ ma przeważnie trening regeneracyjny po niedzielnej kolejce. We wtorki są zaplanowane półtoragodzinne zajęcia. Środa jest prawie zawsze dniem wolnym. W czwartki trening około 80 minut. W piątki pierwsza drużyna ma zajęcia, a my młodzi różnie, bo w soboty gramy zwykle mecz w rezerwach. Czasem mamy więc krótki trening, a czasem wolne.


Na treningi dojeżdżasz z Toftir, gdzie ma siedzibę Twój macierzysty klub B68. Stadiony NSÍ i B68 są po sąsiedzku – dzieli je tylko wielka góra. Oba kluby rywalizują ze sobą, mecze między tymi drużynami można chyba określić mianem derbów. Opowiadał mi kiedyś znajomy, który grał dawniej w NSÍ, a dziś jest nauczycielem w Tórshavn, że któregoś roku, jak B68 spadało z I ligi, to w Runavík puścili z tej okazji w niebo petardy – żeby u B68 było je widać i ich zdenerwować.
Czy ktoś z Toftir miał kiedykolwiek do Ciebie pretensje, że poszedłeś do „odwiecznego rywala”?
To prawda, że te dwie drużyny bardzo się nie lubią. Historia z petardami jest prawdziwa.
Wiem jak to wygląda z obu stron i raczej jest tak, że to B68 bardziej nie lubi NSÍ niż odwrotnie. Dla B68 zawsze najważniejsze było wygrać z NSÍ, a dla tych drugich to nigdy nie był cel numer jeden.
Ludzie z B68 mieli i chyba cały czas mają do mnie pretensje, ze przeszedłem do Runavík. Może nie tyle, że poszedłem tam w 2013 roku, bo wtedy w B68 nie było drużyny juniorskiej i nie miałem gdzie grać, ale bardziej pamiętają mi to, że nie wróciłem do Toftir rok później. Mieliśmy wówczas zebranie z zarządem B68 i trenerzy chcieli mnie i kilku kumpli z powrotem. Trener pierwszego zespołu obiecywał mi treningi z pierwszą drużyną i minuty w Effodeildin. Sugerowali mi, że jestem za słaby do NSÍ. Odmówiłem im i kilka miesięcy później zadebiutowałem w ekstraklasie w barwach NSÍ, w meczu przeciwko B68. Ludzie z ich zarządu i trenerzy przez kilka miesięcy nie mówili mi „cześć” w sklepie i na ulicy. Dochodziły do mnie jakieś dziwne komentarze.
Teraz chyba już im przeszło i wiedzą, że nic nie wskórają. Ale też chyba cały czas liczą, że jeszcze zmienię zdanie i znów będę grał dla ich klubu.


Czy zdarza się, że te animozje przekładają się na kibiców obu drużyn?

Wydaje mi się, że na Wyspach Owczych nigdy nie było bijatyki między fanami rywalizujących drużyn. I myślę, że chyba nie będzie.


Których piłkarzy uważasz za najlepszych w Effodeildin?

Jednym z najlepszych zawodników, a na pewno najlepszym napastnikiem jest Klæmint Andrasson Olsen z NSÍ. Był królem strzelców w 2013 i 2014 roku, i teraz też jest liderem. Inne zespoły wiedzą, że nie można go zostawić bez obrońcy, bo nawet jak gra słaby mecz, to i tak wystarczy mu jedno przypadkowe dośrodkowanie, i będzie potrafił coś z niego zrobić. Klæmint to absolutnie najlepiej grający głową zawodnik na Wyspach. Mam to szczęście, że trenuję z nim prawie codziennie i znam go nieco lepiej niż rywale. To prawdziwy kapitan i lider drużyny. Gra w NSÍ przez całe życie.

Na pewno świetnym zawodnikiem jest też Łukasz Cieślewicz z B36. Był trzykrotnie nominowany do tytułu najlepszego zawodnika sezonu, wybrano go najlepszym graczem na Wyspach w 2011 roku. To jest piłkarz, który jak nie strzela, to asystuje i na pewno jego gra ma bardzo pozytywny wpływ na zespół B36. Bez niego pewnie nie byliby tak wysoko w lidze w ostatnich sezonach.

Ty i Łukasz reprezentujecie nową generację. Wcześniej na Wyspach Owczych grali Wasi ojcowie – Tomasz Przybylski i Robert Cieślewicz. Jak bardzo zmieniła się farerska piłka?

Po rozmowach z tatą sądzę, że poprawiło się wyszkolenie techniczne zawodników oraz system szkolenia – teraz prawie wszystkie kluby wymagają od trenerów licencji co najmniej B1, nawet w najmłodszych rocznikach (U-10). Jest też o niebo lepsza infrastruktura – większość klubów ma obecnie nowe boiska ze sztuczną murawą. Na lato 2015 na trzech stadionach planowane jest położenie muraw najnowszej generacji.

Gdzie konkretnie?

W Fuglafjørður, Streymnes i na Gundadalur w Tórshavn.



Jak scharakteryzowałbyś bazę klubową Twojego NSÍ?

Latem zeszłego roku wybudowali nam dwie nowe hale: jedną do futsalu i gier zespołowych, a drugą do gimnastyki, z nową siłownią. Teraz zimą były wyjątkowo złe warunki do trenowania i te hale okazały się bezcenne. Ćwiczyliśmy tam motorykę i technikę, organizowane były turnieje. Mieliśmy zdecydowanie bardziej komfortowe warunki niż inne zespoły.
Z nowej siłowni możemy korzystać o każdej porze dnia i nocy. Mamy do dyspozycji wszystkie przyrządy gimnastyczne. Dla pierwszego zespołu są nowe szatnie, gdzie każdy zawodnik ma swoje indywidualne miejsce. Brakuje tylko domu klubowego z prawdziwego zdarzenia, ale są w okolicy dwie lokalizacje, gdzie odbywają się wszystkie ważne imprezy związane z życiem klubowym NSÍ.

[ciąg dalszy nastąpi...]

środa, 22 kwietnia 2015

Alicja w krainie czarów vol. 2: Zaćmienie

Ponownie oddajemy głos Alicji, niestrudzonej eksploratorce Wysp Owczych, która miałaby swoją stałą rubrykę na portalu MojeFaroje.pl, gdyby takowy istniał. Tym razem Alicja odwiedziła archipelag przy okazji marcowego zaćmienia słońca.


Chęci, by pojechać na Wyspy Owcze o porze roku innej niż lato, miałam już od dłuższego czasu. Całkowite zaćmienie słońca, widoczne z lądu tylko z dwóch miejsc na Ziemi, było ku temu doskonałym pretekstem. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy w marcowe popołudnie, gdy lądowałam na Vágar, był brak zieleni. Zima nie do końca ustąpiła: trawa była pożółkła, a szczyty gór pokrywał śnieg. Pogoda nie odbiegała od normy, temperatura kilka stopni niższa niż latem, tylko krople deszczu wydawały się bardziej gęste.
W drodze do Funningur, gdzie planowałam zatrzymać się u znajomego, mieliśmy okazję zobaczyć spore stado ostrygojadów – narodowych ptaków Wysp Owczych. Ich pojawienie się uznawane jest tam za początek wiosny.


Nie tylko pod tym względem dobrze wstrzeliłam się czasowo. Miesiąc przed przyjazdem dowiedziałam się, że dzień po moim przybyciu odbędzie się impreza Faroese Music Awards. Oczywiście nie mogłam przepuścić takiej okazji i po szybkim kupnie biletów, udałam się wraz ze znajomym do Domu Nordyckiego w Tórshavn. Rozdanie nagród urozmaicone było występami całego przekroju farerskich artystów – pojawili się tam tacy wykonawcy jak Greta Svabo Bech, Týr, Hallelujah Sofus czy słynny założyciel wytwórni Tutl – Kristian Blak, wraz ze swoim zespołem Yggdrasil. Plebiscyt okazał się szczęśliwy dla zespołu AVE – gitarzysta Benjamin Petersen wrócił do domu z trzema nagrodami.
Wieczór dobiegał końca, ale dla nas emocje się jeszcze nie zakończyły. Najpierw w drodze powrotnej zostaliśmy zatrzymani przez policję przyczajoną w Norðskálatunnilin, następnie około pierwszej w nocy utknęliśmy na stacji benzynowej w Skálafjørður, gdy okazało się, że maszyna nie czyta żadnej z naszych kart płatniczych. Wokół nie było żywej duszy...
Dni do zaćmienia spędziłam na eksplorowaniu Wysp. Prognoza pogody nie zapowiadała się zbyt dobrze. Jednym z moich celów, poza zaliczeniem każdej z osiemnastu wysp (zostały mi dwie najbardziej niedostępne – Lítla Dímun i Stóra Dímun), było przejechanie wszystkich dziewiętnastu tuneli znajdujących się na archipelagu. Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że pozostał mi tylko jeden – 220-metrowy Teymur í Djúpadal na wyspie Kalsoy, prowadzący do niezamieszkanej doliny. Dowiedziałam się wcześniej, że tunel ten odchodzi od jednego z czterech znajdujących się na głównej drodze. Zaczęłam się za nim rozglądać już w drodze do Trøllanes – najdalszej z wiosek na Kalsoy. Nic. W drodze do Mikladalur – też nic. Zeszliśmy nad wodę obejrzeć odsłoniętą latem rzeźbę Kopakonan (kobieta-foka, z którą wiąże się ponura legenda, pojawiąjąca się w folklorze kilku narodów), a następnie powróciliśmy do poszukiwania tunelu.
Za trzecim razem udało nam się dostrzec ledwo widoczny, nieoświetlony i nieoznakowany (z wyjątkiem małej tabliczki informującej, że znajduje się tu wyjście awaryjne) zjazd. Na końcu, zgodnie z przewidywaniami, puste pole z ładnym widokiem na wyspę Kunoy. Wracając postanowiłam przez ten najkrótszy tunel na Wyspach przejść – tym samym zaliczając zarówno swoją pierwszą pieszą wycieczkę przez farerski tunel jak i dziewiętnasty „zdobyty” na swojej liście.


Zbliżający się dzień zaćmienia był odczuwalny. Turystów przybywało, prom Norröna służył czasowo jako pływający hotel, a w kilku portach stały zadokowane statki wycieczkowe. Oszałamiała również liczba wydarzeń mających miejsce w „zaćmieniowym tygodniu”. Dziesiątki koncertów, wystaw i wycieczek, wszystko dla tysięcy turystów, których się spodziewano. Jednym z ciekawszych wydarzeń było otwarcie wystawy znanego farerskiego artysty Edvarda Fuglø, który stworzył instalację zainspirowaną układem słonecznym – oczywiœście z ptasim elementem. Podczas otwarcia, w galerii handlowej SMS rozdawano darmowe plakaty i specjalne okulary do oglądania zaćmienia.


Piątkowego poranka 20 marca wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością. W radiu i telewizji nie mówili o niczym innym, a ekscytacja sięgała zenitu. Wspięliśmy się na jedno ze wzgórz otaczających Funningur i czekaliśmy z gotowymi aparatami. Deszcz, chmury i jeszcze więcej deszczu. Nie za dobrze. Wszyscy zdążyliśmy przemoknąć, ale nadal nie byliśmy w stanie niczego dojrzeć. Sprawdzając godzinę wiedzieliśmy, że już się zaczęło i coś nas omija. Ostatecznie nie były nam potrzebne nawet specjalne okulary. Patrzyliśmy w kierunku, w którym wiedzieliśmy, że znajduje się słońce i widzieliśmy tylko chmury. Nadeszła 9:41 i zaczęło się całkowite zaćmienie. Na około dwie minuty zapadła całkowita ciemność – jedyna rzecz z całego zaćmienia, której rzeczywiście udało nam się doświadczyć. Chwilę później było już po wszystkim, a my przemoczeni wróciliśmy do domu. Od razu zaczęłam szukać relacji z innych miejsc. Lepszą widoczność mieli obserwatorzy w stolicy, a największymi szczęśliwcami okazali się ludzie na Vágar.
Przyjechawszy w piątkowy wieczór do Tórshavn, miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie do 29 lipca, na święto Farerczyków – Ólavsøkę. Brakowało jedynie wszechobecnych strojów narodowych. Tłumy ludzi przybyły do stolicy, by świętować, spotkać się z rodziną i odwiedzić główny plac miasteczka – Vaglið, gdzie trwały śpiewy i tańce. Był to świetne zwieńczenie całego wyjazdu.


Następnego dnia czekał mnie lot do Kopenhagi i już wiedziałam jak bardzo będzie mi brakować Wysp Owczych. Mimo niedoświadczenia niezwykłego fenomenu zaćmienia, nie żałowałam, a wyjazd jak zawsze należał do udanych. Dobrze wyszły na tym także Wyspy Owcze, które odwiedziła rekordowa liczba turystów, a w dniu zaćmienia na Vágar wylądowało 40 samolotów!
A ja jak zawsze wspominam i już czekam na następny wyjazd...


[fotografie © Alicja Wiśniewska]

wtorek, 31 marca 2015

Farerskie osobliwości przy okazji zaćmienia

Ponad osiem tysięcy turystów odwiedziło Wyspy Owcze na okoliczność całkowitego zaćmienia słońca, które można było obserwować z archipelagu w piątek 20 marca.
– Możemy być zadowoleni. W dni poprzedzające zaćmienie objawiły się wszystkie pory roku. Zmienna pogoda wzmocniła efekt zjawiska i nawet ci, którzy go nie zobaczyli przez zachmurzone niebo, przyznawali, że wizyta na Wyspach Owczych była dla nich niepowtarzalnym doświadczeniem – mówił Tórstein Christiansen z Visit Tórshavn.
Osiem tysięcy turystów jednego dnia to rekordowa liczba w dziejach archipelagu. To także największa liczba gości od czasów II wojny światowej, gdy na Wyspach Owczych zamieszkiwało prawie 10 tysięcy żołnierzy z Wielkiej Brytanii.
Piątek 20 marca przejdzie również do historii portu lotniczego na wyspie Vágar, który obsłużył tego dnia dokładnie 40 samolotów.

[na podstawie The Official Newsletter of the Invest in the Faroes and the Foreign Service of the Faroe Islands]

                 [foto © Birgir Kruse, Turið Vestergaard í Dali]

czwartek, 26 lutego 2015

"Barbara", Jørgen-Frantz Jacobsen, fragment

"Kiedy znaleźli się na dworze i spojrzeli w dół na wybrzeże, zobaczyli łódź podskakującą na falach. Ale w dali morze wydawało się spokojne, a słońce znów wyjrzało zza chmur. Pan Poul biegł co tchu po skałach. Całe osiedle było na nogach, wszyscy myśleli tylko o jednym, czy uda się pastorowi szczęśliwie wyjechać.
Na przystani Poul zbliżył się do łodzi. Kołysała się w odległości dwóch łokci od niego, trzeba było tylko zręcznie skoczyć. Poul wiedział, że wchodzi tu w grę jego szczęście, i serce podeszło mu do gardła. Łódź podpływała co chwila do lądu, lecz załoga musiała ją szybko cofać, by fala nie rozbiła jej o skalisty brzeg. Gdyby Poul miał choć trochę doświadczenia, może i potrafiłby od razu skoczyć. Otoczyli go dzielni mieszkańcy Mykines i wszelkimi sposobami chcieli mu pomóc. Wołali do załogi w łodzi, że przerzucą pastora, jeśli tamci potrafią go złapać. Ale było już za późno. Gwałtowny huk fal uderzających o skały stłumił ludzkie głosy. Nadchodził przypływ.
Jeszcze raz łódź z Sørvágur próbowała się przybliżyć. Ludzie okazali pastorowi tyle dobrej woli, ale wszystko nadaremnie.


Wtedy zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Jeden z mężczyzn, gorliwie krzyczący i dający znaki, pośliznął się na kamieniu i wpadł do wody. W mgnieniu oka jednak wyłowiono go i wyciągnięto na ląd przemoczonego do nitki. Był to Hanus Elias.
Zakrystian zwymyślał go ostro:
- Dobrze ci tak! Wszystko przez ciebie, ty złowróżbny ptaku! Nigdy nie robisz jak inni! Idź do domu, wstyd nam za ciebie. Zobacz, ile narobiłeś biedy!
Zawstydzony, ociekający wodą, poszedł Hanus Elias do domu. Myślał: "Ja narobiłem biedy? Ja? Że pastor musiał zostać w Mykines? A czy to taka wielka przykrość? W dodatku kiedy może gościć sobie u zakrystiana? I to w Boże Narodzenie".
Pastor zaś stał jak sparaliżowany. Ze ściśniętym sercem patrzył na odpływającą łódź. Gdy oddaliła się trochę od brzegu, postawiła żagle. Powoli znikała im z oczu.
- Tak - odezwał się któryś z mieszkańców Mykines - będą mieli pomyślny wiatr. (...)



(...) Jedenaście dni minęło, zanim wypogodziło się tak, że pastor mógł wyjechać z Mykines. Zrobiło się teraz tak pięknie, niemal jak w lecie. Szeroka cieśnina między Mykines i
Vágar iskrzyła się w słońcu, łódź mknęła na falach z pomyślnym prądem. Fiord Sørvág leżał spokojny jak jezioro. Skały przybrzeżne odbijały się w nim niby w lustrze".

Fragment powieści
"Barbara", Jørgen-Frantz Jacobsen, tłumaczenie z duńskiego Maria Kelles-Krauz, Wydawnictwo Poznańskie 1967.


[foto
© Føroya Fornminnissavn, Brian Yates, mykines.info]

wtorek, 20 stycznia 2015

Załamanie pogody, prosimy zostać w domach

15 stycznia 2015, czwartek.
Dzień, w którym Farerowie fotografowali burzę śnieżną.
 
[foto © Anna Petersen, Janus Hansen, Kathrina Joensen, Eystein, Margreth Dalsenni, Beinir Justinussen, Páll Poulsen]