czwartek, 31 grudnia 2009
Gdy zacni piechurzy, droga się nie dłuży
[foto: Ólavur Frederiksen – www.faroephoto.com]
Umówili się, że za metę robić będzie południowa ściana browaru w Klaksvík, po lewo od piramidy drewnianych palet. Na finiszu należało wytracić prędkość, wydobyć z trzewi radosny ryk i po prostu klepnąć w barierkę. Później uściski, foty na tle rdzewiejącego szyldu z oranżadą Jolly i reszta honorów.
Było ich czterech. Kristian, Tórður, Fróði i Rani. Kumple z Tórshavn, być może studenci tutejszego kolegium ekonomicznego lub szkoły nauczycielskiej. Pamiętnej soboty 28 listopada 2009 roku postanowili odpuścić potańcówkę w Rex, machnąć ręką na wieczorny koktajl w Hvonn i z niekłamanym żalem odmówić koleżance, która wyprawiała przyjęcie urodzinowe na opłotkach Argir. Prezent (najnowszą płytę Páll Finnur Páll) wręczyli jej dwa dni później.
Po wszystkim pokazano ich w wiadomościach sportowych „3-2”: ubrani w odblaskowe uniformy (Rani na żółto, reszta – pomarańcz), stoją w wąskiej uliczce w centrum Havnu (z tyłu widać dobrze stoczniowego żurawia), ktoś żywiołowo klaszcze zza kamery, jest godzina 19, osoby z najbliższej rodziny (m.in. urocza siostra Tórðura – Sjanna) rozpoczynają odliczanie: 5! 4! 3! 2!
Tórður popełnia minimalny falstart, ale poszli! Spacerują ramię w ramię, nikt nie forsuje tempa.
Jakieś piętnaście minut potem ich postacie odbijają się w witrynie jubilera niedaleko Café Natúr.
Drepczą wschodnią pierzeją miasta, w tle majaki świateł pobliskiej Nólsoy.
Za kwadrans druga w nocy reporter farerskiej telewizji dogania Kristiana, Tórðura, Fróðiego i Raniego gdzieś w okolicach Kollafjørður.
– Jak się macie?
– Mamy się nad wyraz dobrze!
Krok za krokiem. Hósvík, Streymnes, most nad Sundini, pod górę do tunelu, Skálafjørður, na rondzie koło Skipanes znów w lewo i stromizna, ku Gøcie, zaczyna świtać, zatoka, kościół, stadion, stacja benzynowa, za nią w prawo, tunel, port w Leirvík, jeszcze jeden tunel, tym razem sześciokilometrowy, pod Atlantykiem (z sufitu zwisają rzeźby Tróndura Paturssona). Na rogatkach Klaksvík pada śnieg. Już tylko kawałek w głąb miasta, Injector Arena, kościół Christianskirkjan i – widać cel. Jest drewniana barierka przytroczona do ściany browaru. Przy autach czekają znajomi. Zza winkla - trójka gapiów. Dochodzi godzina 13, Klaksvík jeszcze śpi.
Dom w Tórshavn, spod którego wyruszyli Kristian, Tórður, Fróði i Rani, dzieli od budynku Föroya Bjór 81 kilometrów. Chłopaki pokonali ten dystans pieszo w 17 godzin i 40 minut.
sobota, 28 listopada 2009
W Tórshavn powieszono Polaka
[foto: archiwum Fianna Paula + Jens Kristian Vang]
Historię polsko-farerskich kontaktów w dziedzinie kultury i sztuki dałoby radę spisać na kartce wielkości przedartego na pół biletu PKP. Na gorąco kojarzą mi się tylko znaczki pocztowe zaprojektowane dla Postverk Føroya przez Czesława Słanię, ilustracje Józefa Wilkonia do bajki Aleksandura Kristiansena, wizyta Rakel Helmsdal na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie gdzieś pod koniec lat 90., proza Heinesena, Brú i J.F. Jacobsena przetłumaczona na polski oraz „Quo Vadis” Sienkiewicza po farersku.
Od wtorku jest jeszcze coś. W Domu Nordyckim w Tórshavn zainaugurowano wystawę zdjęć suwalczanina Fianna Paula, który wespół z Anną Leoniak sportretował ponad 600 islandzkich przedszkolaków. Projekt „Dialog” zdobył w ojczyźnie Björk spory rozgłos – pisały o nim najbardziej poczytne islandzkie gazety, był prezentowany na największym festiwalu sztuki. Foty wyniesiono też na główny deptak Reykjavíku jako ekspozycję plenerową. Polskim artystom towarzyszył z kamerą ich kumpel, Cezary Iber. Efektem wspólnych działań jest film dokumentalny „Dialog”.
Po prawdzie ma to niewielki związek z Wyspami Owczymi, ale Polak na ścianach havneńskiego Domu Nordyckiego to dość niecodzienna sprawa, więc cieszmy się i radujmy, wywijajmy fikoły i krzyczmy w euforii, a jeśli ktoś ma ochotę, to może nawet wyjść na balkon i wyrąbać okolicznościową petardę.
Fiann Paul w farerskich wiadomościach Dagur & Vika
niedziela, 25 października 2009
Wirtualna miłość
Nadejdzie taki moment, że wszelkie podróżowanie przestanie mieć sens, bo cały świat utrwalą na youtube, flickrze albo jakimś zwiedzaj-online-w-3D.com. Człowiek będzie siadał przy laptopie, zakładał kask z czujnikami i po wciśnięciu entera zostanie przeniesiony – w zależności od zachcianki – do Luwru, na Saharę, Grenlandię, tasmański trawnik z wombatami lub gdziekolwiek indziej. W wersji deluxe, nie ruszając się z domu, poczuje przesypujący się pod stopami piasek, poliże ścianę igloo, uściśnie dłoń Aborygena albo dostanie mandat za obmacywanie muzealnych eksponatów.
Od kilkunastu tygodni farerska grupa producencka Kovboy Film puszcza do sieci stylowe pocztówki z Wysp Owczych: imponujące ujęcia z lotu ptaka, scenki z codziennego życia, sielskie pejzaże i obrazki z podprogowym przekazem „odwiedź nas i zostaw tu trochę grosza”.
Oglądam je i tracę humor, bo podają mi prawie cały kraj na tacy. Może trochę przeidealizowany, ale wciąż wystarczająco realistyczny.
Po cholerę wspinać się na najwyższy szczyt, skoro byli tam z kamerami Kovboye? Na grom bulić za wizytę w ptasich klifach, skoro można je obejrzeć i usłyszeć na ekranie? Sfilmowali nawet wiatr...
Jeśli ktoś chce się pokatować – zapraszam.
1. Wyspy Owcze
2. Folkowy festiwal na Mykines
3. Górski spacer z przerwą na wieloryba
4. Leirvik, foka i zachód słońca
5. Ptasie klify w Vestmannie
6. Kolorowe domy w Tórshavn
7. Komunikacja helikopterowa
8. Portowa dzielnica Tórshavn
9. Głuptaki i maskonury na Mykines
10. Linie lotnicze Atlantic Airways
11. Awangardowa potańcówa
12. Bieganie na Owcach
13. Baza radarowa NATO
14. Na ryby
15. Rejs żaglowcem Norðlýsið
16. Zielona energia
17. Starodawne samochody
18. Morska zielenina
19. Zjazd na linie
20. Hotel Føroyar
21. Dom Nordycki
22. Dorszowe królestwo
23. Motory i tunele
24. Centrum handlowe SMS
25. Knajpa sushi
26. Farerski przemysł
27. Gjógv z niespodzianką
28. Aparat w dłoń
wtorek, 15 września 2009
Orka & Yann Tiersen zagrają w Polsce
[foto: myspace.com/orkaonline]
Na dwa koncerty w Polsce przyjeżdżają już niebawem eksperymentaliści z Innan Glyvur na Wyspach Owczych – zespół Orka. 24 września zagrają w warszawskiej Progresji, dzień później w poznańskim Eskulapie.
Z chłopakami muzykującymi na beczkach olejowych, spryskiwaczach i szlifierkach wystąpi francuski multiinstrumentalista Yann Tiersen. Mało prawdopodobny jest natomiast udział krowy, która ryknęła zza ściany w jednym z utworów na debiutanckim albumie Orki, "Livandi oyða" (materiał nagrywano na farmie).
To bodaj trzeci przypadek, kiedy muzycy z Wysp Owczych odwiedzają Polskę. Wcześniej gościł w naszym kraju folkmetalowy zespół Týr i gitarzysta Stanley Samuelsen z grupą Acoustica Trio.
Orce i Yannowi towarzyszyć będą Tymon Tymański & The Transistors. W obliczu tego jak powstawała płyta Farerów, klasyczne wersy z "Wesela", o oliwieniu starych sworzni, zabawie mutrami i spędzaniu dnia i nocy za tokarką, stają się aktualne jak nigdy wcześniej.
Nota prasowa o koncercie.
czwartek, 10 września 2009
Szczęśliwa twierdza Toftir
[foto: Álvur Haraldsen - Sosialurin, portal.fo]
Wyspy Owcze pokonały 2:1 Litwę w meczu eliminacyjnym do przyszłorocznego Mundialu, rozegranym na stadionie Svangaskarð w Toftir. Bramki dla zwycięzców strzelili Súni Olsen z Víkingura i Arnbjørn Hansen z EB/Streymur.
Bycza sprawa, biorąc pod uwagę niezłą klasę rywala i fakt, że na zwycięstwo w grze o punkty Farerzy musieli czekać aż osiem lat (ostatnio wygrali w roku 2001 z Luksemburgiem).
Brawo piłkarze, brawo Brian Kerr!
środa, 19 sierpnia 2009
Wędrująca chata
czwartek, 16 lipca 2009
Subtelny szum znad Wysp Śpiewających
[foto: Ólavur Frederiksen – www.faroephoto.com]
Dziś w Kirkjubøur startuje Við Múrin – pierwszy z trzech tegorocznych festiwali muzyki rozrywkowej na Wyspach Owczych. Za tydzień piąta edycja G! Festivalu w Syðrugøcie, a na początku sierpnia kolejny jubel – Summar Festivalur w Klaksvík. Bez wielkich gwiazd i zadęcia, za to z plejadą lokalnych artystów i gawiedzią chętną do beztroskiej zabawy.
Jeśli ktoś zechce zakpić z farerskich imprez, to napomknę tylko, że na minione odsłony G! Festivalu bilety rozchodziły się jak ciepłe kajzery i w koncertowym maratonie uczestniczyło każdorazowo sześć tysięcy widzów. Co ósmy mieszkaniec archipelagu!
W tym roku organizatorzy G! przygotowali dla publiki m.in. fińskie łaźnie i popisy połykaczy ogni z Czech, a na Við Múrin (po naszemu – Przy Murze) oprócz występów śpiewaków zobaczyć będzie można także kultowych komików z Pipar og Salt.
The Dreams, Hanus G. Johansen, Páll Finnur Páll, Týr, Martin Joensen, ORKA, Boys in a Band, Stanley Samuelsen, Frændur, 200, Teitur, Linda Andrews, Moby the Pink Pilot, Lena Anderssen, The Ghost, Guðrið Hansdóttir, SIC, Dánjal á Neystabø, Birita Poulsen, Bet You Are William, Annika Hoydal, Hans Jacob Kollslíð & Kári Sverrison, Petur Pólson, Frau, Ran Domo, Djór, Lady Fire, Knút, Faroe 5, Høgni Lisberg, Anna Nygaard, Oniontree, Crawling Blue, Hallur Joensen i kilkoro innych – w trakcie trzech festiwalowych tygodni zaprezentuje się spora część farerskiej nuty.
I tylko popowi emeryci z Ace of Base i transowy tłuk DJ Tiesto pasują do tego towarzystwa jak pięść do nosa…
Oficjalne strony imprez:
Við Múrin
G! Festival
Summar Festivalur
niedziela, 5 lipca 2009
Olimpiada obfitości
[foto: Álvur Haraldsen - Sosialurin, portal.fo]
34 złote, 23 srebrne i 24 brązowe medale – oto dorobek farerskich sportowców w zakończonych w sobotę Igrzyskach Wysp na Alandach. Nie znalazłem w polskich mediach absolutnie żadnej wzmianki na temat tej imprezy, dlatego wbijam na bloga aż trzy posty à propos, z pełną świadomością, że i tak nikt tego nie przeczyta*.
Na zakończenie imprezy po złoto sięgnęły farerskie siatkarki, pokonując w finale panie z Saremy 3:2. Jeszcze w fazie grupowej, w meczu z Gotlandią, żeńska drużyna Wysp Owczych dokonała rzadko spotykanego wyczynu, wygrywając drugiego seta 25:2. Gotlandkom udało się zdobyć pierwszy punkt przy stanie 0:18.
Z kronikarskiego obowiązku, dla pamięci: Na kwotę 81 farerskich laurów złożyły się czterdzieści trzy medale w pływaniu, po jedenaście – w łucznictwie i gimnastyce, dziewięć w judo, pięć w badmintonie i po jednym – w siatkówce i lekkiej atletyce. Absolutnym tytanem okazał się pływak Pál Joensen, który zdobył aż szesnaście krążków, z czego połowę złotych. Lista wszystkich medalistów ujawni się po kliknięciu.
Mieszkańcy Wysp Owczych mają więc kolejny pretekst do świętowania. W najbliższym tygodniu czeka ich niejeden bal, jak kraj długi i szeroki.
Kolejne igrzyska NatWest Island Games odbędą się w 2011 roku na wyspie Wight.
* a jeśli przeczyta, to puknie się w czoło i zamamrocze niepochlebnie na cześć autora, bo na cholerę dłubać w błahostkach i podniecać się jakimiś nieistotnymi zawodami z marginesu sportu. A gówno! – odpowie autor. – Szum informacyjny puchnie i mogę pisać nawet o tym, że od kwadransa nie przejechał żaden samochód drogą z Funningur do Gjógv, a różowa owca Pætura z Oyrabakki nauczyła się smażyć omleta.
wtorek, 30 czerwca 2009
Już prawie dwa tuziny medalionów!
Po pierwszych dwóch dniach Igrzysk Wysp na Alandach w klasyfikacji medalowej prowadzą nasze kochane Wyspy Owcze. Farerscy sportowcy stawali na podium już 23 razy, w tym siedmiokrotnie na pudle z cyfrą jeden.
wtorek, 23 czerwca 2009
Zagadaj do Farera
Wszyscy, którzy pragną pokonwersować z przygodnie napotkanym facetem z Æðuvík lub sprawić komplement dziewczynie z Fámjin w ich rodzimym narzeczu, powinni zaopatrzyć się w książki Hjalmara P. Petersena i Jonathana Adamsa Faroese: A Language Course for Beginners - Textbook. With CD (Stiðin, 2009) oraz Faroese: A Language Course for Beginners – Grammar (Stiðin, 2009). Język farerski na wyciągnięcie ręki – wyszperaj, zamów, przyswajaj. Któż nie chciałby dostać przesyłki pocztowej z Wysp Owczych?!
Jak donoszą farerskie media, w osadzie Saltangará otworzono nową knajpkę. Lokal nazywa się Café Péche, a właścicielowi na imię Per („Zwracajcie się do mnie per Per”). Obierajcie azymut na Heiðavegi 44. Dla pierwszej osoby, która wrzuci fotkę aktualnego menu funduję nagrodę-niespodziankę!
W sobotę 27 czerwca na Wyspach Alandzkich rusza trzynasta edycja Igrzysk Wysp. Sportowcy farerscy będą walczyć o medale m.in. z reprezentantami Rodos, Kajmanów, Gibraltaru, Grenlandii i feudalnej monarchii Sark (więcej na http://www.islandgames.net/). Na środku bloku w kobiecej drużynie siatkarskiej Wysp Owczych zagra H., która pożyczyła mi i Maćkowi klucze do letniej chatki w Víkar. Koyr á Føroyar!
poniedziałek, 4 maja 2009
Zmarł Janus Kamban
W sobotę, 2 maja 2009 roku, zmarł Janus Kamban, wybitny farerski rzeżbiarz, malarz i grafik. Był ostatnim żyjącym przedstawicielem pierwszego pokolenia profesjonalnych artystów na Wyspach Owczych. 10 września skończyłby 96 lat.
Kamban urodził się i dorastał w Tórshavn, jako najstarszy z siedmiorga rodzeństwa. Ważnym momentem jego młodości było poznanie duńsko-farerskiego malarza Gudmunda Hentze, który w 1930 roku przybył na archipelag wykonać na zlecenie rządu farerskiego obraz-prezent dla Islandczyków, świętujących tysiąclecie istnienia parlamentu. Hentze, zauroczony talentem młodego Janusa, zaproponował mu wyjazd do Danii. Havneńczyk nie wahał się długo – w dniu 17. urodzin spakował skromny tobołek, pożegnał liczną familię i wsiadł do łodzi płynącej na kontynent. Po dwóch latach studiów malarskich i terminowania u Hentzego zainteresował się rzeźbą, co zaowocowało przenosinami na odpowiedni wydział Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kopenhadze. Cztery lata pasjonującej praktyki pod okiem charyzmatycznego i nieco ekscentrycznego profesora Utzona-Franka zaowocowały pierwszą autorską wystawą w Pałacu Charlottenborg.
Kamban był współzałożycielem emigracyjnego Stowarzyszenia Artystów Farerskich – organizacji utworzonej w 1941 roku w Kopenhadze z inicjatywy grupy wyspiarzy, którzy z powodu wojny nie mogli powrócić do ojczyzny.
W 1970 roku został mianowany pierwszym dyrektorem nowowybudowanej Narodowej Galerii Sztuki w Tórshavn. Pełnił tę funkcję przez osiem lat.
Jest twórcą wielu publicznych monumentów, płaskorzeźb, popiersi, grafik artystycznych, szkiców i rzeźb, z bodaj najbardziej charakterystyczną „Maður og kvinna”, stojącą w centrum stolicy Wysp Owczych, między biblioteką miejską a budynkiem parlamentu.
Tajemniczą kwestią jest obecność profilu Janusa Kambana na facebooku. Gdy zapytaliśmy zarządcę galerii w Sandur, czy to możliwe, by prawie stuletni mężczyzna uczestniczył w portalu społecznościowym, nasz rozmówca odparł, że z temperamentem i pasją Janusa nie jest to wcale takie nieprawdopodobne. Z kolei pewna pisarka stwierdziła, że to na pewno pomyłka, co jest o tyle dziwne, że ma Kambana wśród 782 znajomych…
piątek, 17 kwietnia 2009
Wiosną trudniej o nostalgię?
Vestmanna jest już tylko wspomnieniem, ale w piwniczce u E. leży moja hulajnoga, po którą kiedyś miło byłoby wrócić. W kantynie fabryki została po nas książka, w bibliotecznej bazie numer karty, w banku resztki oszczędności, a na maszynie filetującej dyskretnie wydłubane nożem pozdrowienia. I tyle, koniec, nic więcej. Łzawy melodramat.
Po każdych mistrzostwach sportowych na Farojach - czy grają dzieci, młodzież czy seniorzy, w futbol, sito czy cokolwiek - wręczający medale Bardzo Ważny Oficjel intonuje na cześć zwycięzców gromkie "Hura, hura, hura!". Kilka dni temu, pierwszy raz w historii, okrzyk dedykowany był piłkarzom ręcznym H71 Hoyvík, którzy w dwóch finałowych potyczkach rozprawili się z "naszym", żółto-niebieskim VÍF - 21-krotnym mistrzem Wysp Owczych.
środa, 1 kwietnia 2009
Przetwórniana rapsodia
W vestmańskiej przetwórni każdy dzień wygląda bliźniaczo. O godzinie 8:01 M. lub ktoś inny naciska guzik i za pomocą pochylni kieruje część ryb z wielkiego zielonego pudła do stalowej kuwety. O 8:02 twarz M. lub kogoś innego jest już delikatnie zroszona lepką mazią z rybimi faflukami.
Siedem minut później J. postanawia zjeść pierwszą landrynkę. Ponieważ nie ma czasu na zdejmowanie rękawic, które ułatwiają mu przerzucanie ryb, postanawia pominąć ten element. Cukierek smakuje oceanem, część planktonu osadza się na brodzie, nosie i w kącikach ust niezrażonego J.
Tuż przed pierwszą przerwą H. mówi do S. "Ładnie dziś wyglądasz". Dziewczyna jest wdzięczna. "Dziękuję. Masz łuskę na policzku".
Każdego dnia nad piękną E. roztacza się oszałamiający zapach proszku do prania. Walka z wonią rybiego farszu i wilgoci trwa - aromat proszku E. to broń zabójcza.
Lekcja języka farerskiego dla początkujących (pierwszy wyraz po farersku, po myślniku - polski odpowiednik): lampa - lampa; sofa - sofa; ballón - balon; kommoda - komoda; krani - kran; traktorur - traktor; tamburin - tamburyn; krabbi - krab, nøs - nos; balett - balet, betong - beton; salong - salon; stivlar - kalosze.
niedziela, 29 marca 2009
W Twojej piwnicy też jest kraniec świata
Jeden z sześciuset dwudziestu dwóch krańców świata w okolicach Wysp Owczych znajduje się na przylądku Akraberg. Powiedzieć, że na Akraberg pierońsko zawiewa to oczywistość, fraza równie odważna jak te w stylu "latem w Dubrowniku możesz opalić nos".
Na akraberskich peryferiach zadomowiła się wesoła banda: latarnia morska, szopa i dom latarnika, zagracony bunkier oraz dwa kilkudziesięciometrowe szkieletory nadawcze. Familia Wygwizdowskich.
środa, 25 marca 2009
Maszynista życia
Zawirowała w oku łza, a wspomnienie dzieciństwa buchnęło jak dym z saletry: na vestmańskim mini-boju kilku chłopaków rozpisało sobie przy niedzieli mistrzostwa futboła, tak jak drzewiej my na naszym kamienistym osiedlowym estadio. U nas wybierało się ekipy egzotyczne - Southampton, Wigry Suwałki, HJK Helsinki, Bohemians Praga. Nasi farerscy kontynuatorzy tradycji poszli po nieco mniejszej linii oporu, grając jako Manchester United, Arsenal i Liverpool. Mieli zeszyt i długopis, by wszystko skrzętnie notować, na podorędziu znalazł się także gwizdek, stoper i trzy zapasowe piłki. Rzetelny futbol, ciepy z prawego michała, zatykająca skleja na cyc, odchyl się i mocno, wolisz być hotdogiem czy kulketem? Przed laty graliśmy 365 dni w roku... Potem przychodził Pyza albo Kosi i wysyłali wszystkich do piłkarskiego żłobka. Drewbud do momentu wyprowadzki był najefektowniej rzucającym się golkiperem na zachód od Dniepru, a przyjacielskie wślizgi Grzesia dwiema wyprostowanymi nogami na splot ceniliśmy sobie drożej niźli złoto. Prężnie działały sekcje tenisa o ścianę, basketbołu, wspinaczki drzewnej, skoków na starych bmx'ach, tramwajarza, chowańca i słynnej na całą Polskę zabawy w autobusy. W piątkowy wieczór po zakończeniu roku szkolnego zawsze lało, a harcerze pakowali ekwipunek na Stara. Piliśmy zimnego ptysia, mieliśmy więcej frajdy niż namiot Fosy dziur.
W kwestii teraźniejszości - jechałem koleją na Wyspach Owczych. Ciekawa sprawa, biorąc pod uwagę, że w tym kraju nie ma pociągów. Jest za to wąskotorówka w kameralnej kopalence węgla w okolicach Hvalby. Na całość taboru składa się kilka wagoników, torowisko ma nie więcej niż 400 metrów długości. W roli lokomotywy wystąpiłem ja, pękaty wagon był akurat pusty, więc jazda po krzywych szynach poszła jak z płatka.
W górach między Sumbą a Loprą stał się cud. Maćkowi wywiało z rąk pustą paczkę po Haribo, a że wietrzysko było przepotworne, w kilka sekund straciliśmy naszą zgubę z pola widzenia. Potem wspięliśmy się na strome zbocze zrobić kilka poglądowych fot, zachłysnąć się bryzą i położyć na wichurze jak Klimek Murańka, gdy oto po dobrych pięciu minutach... papier po żelkach przyfrunął do nas z powrotem. Marvel rzucił się po niego jak rasowy libero, nie zważając na gęsto usiane owcze bobki i pewnie schwycił łup w rozcapierzone sęki. Tak dopełniło się misterium.
niedziela, 15 marca 2009
Pustelnicy mają mokre ciżmy
Ahoj! Dzieje się sporo, brakuje jeno czasu, by wszystko spisać. W kolejce po zakupy porozmawiałem z Tróndurem Paturssonem, przy szatni w bibliotece narodowej nawiązałem nić porozumienia z pisarzem Steinbjørnem B. Jacobsenem, Maciek spełnił jedno z marzeń życia, skąpałem się (buty, skarpetki, spodnie, gacie, plecak) w górskim strumieniu na północnych pustelniach Vágar, potem musieliśmy jeszcze dwukrotnie przeprawiać się boso przez drastycznie lodowatą wodę, w końcu za trzecim razem, już po zmroku, uznaliśmy, że pal licho zdejmowanie butów - i tak były do cna przemoczone przez stąpanie po moczarach. Przygodnie spotkana w autobusie dziewczyna zaoferowała nam nocleg w pustostojącej, letniej chatce na najbardziej wysuniętej na południe wyspie Suðuroy. Spędzimy tam cały następny weekend.
Jest kilka powodów dla których darzę Wyspy Owcze ogromnym sentymentem. Jednym z nich jest to, że farerskie realia wdzięcznie zaspokajają potrzebę samotności, jeśli ktoś jej sobie w danym momencie życzy. Któregoś razu łaziłem po opłotkach Havnu, lało jak upiór, ludzie tradycyjnie pochowani w autach, światła w domach pogaszone, okazało się, że prawie całe Hoyvík skupiło się w hali sportowej obejrzeć batalię zawsze groźnych szczypiornistów H71 z przeambitną ekipą KÍF. Obejrzałem końcówkę, postałem ramię w ramię z Allanem Mørkøre i ruszyłem w stronę centrum Tórshavn. Szedłem skalistymi przedmieściami, żwirową dróżynką, deszcz tłukł, potok szemrał jak najęty, a ja czułem się przejmująco samotny. I żeby było dziwniej - nie był to stan przykry.
czwartek, 5 marca 2009
Proste plecy, miękka kiść
Nieodgadnione są losy tułacza, który decyduje się podróżować po Wyspach Owczych autostopem. Na opłotkach Klaksvík, przy najbardziej uczęszczanym szlaku komunikacyjnym archipelagu, zdarzyło mi się machać ponad pół godziny, innym razem - w dwójnasób z Maćkiem - odstaliśmy ponad godzinę w deszczu przy podobnie ruchliwej arterii lotnisko - stolica. Z kolei gdy zależało nam na czasie w walce o prom na Sandoy, do złapania okazji wystarczył jeden niemrawy ruch łokciem.
Na gest zareagował sędziwy mężczyzna w rozklekotanym białym kombi, toczącym się w kierunku Gamlarætt z prędkością 20 km/h. Drzwi z prawej strony zaryglowano olbrzymią wędką, w miejscu tylnej szyby łopotała folia, a gdy wpakowaliśmy się do wozu, okazało się że szyba jednak jest, ale w postaci pokruszonego szkła na całej długości siedzenia, w związku z czym musieliśmy przycupnąć ostrożnie kantem w opcji fakir. Jegomość jechał nad ocean wypróbować nowy haczyk. Był rozmowny, pogodny i upiornie oszpecony przez jakąś straszną chorobę. Później, już z okna promu, patrzyliśmy jak cieszy się z niedzielnego słońca i skacze dziarsko po nabrzeżu w poszukiwaniu najlepszego miejsca na zarzucenie wędziska.
Galeria postaci, które życzliwie zdecydowały się zabrać mnie z pobocza jest spora i choć prawdopodobnie nigdy nie przeczytają tych słów i pewnie nigdy się już z większością nie spotkam, to chciałbym im uprzejmie podziękować i zapisać w pamięci, choćby w postaci tego lichego posta. Notkę dedykuję młodemu organiście z Lambi, nauczycielowi z Vestmanny, młodej biznesmence z Klaksvík jadącej na kolację do restauracji w Kambsdalur, mężczyźnie z naszej fabryki, który dostrzegł mnie na nieoświetlonym odcinku drogi, miłej pani z Eysturoy, która w pewien wietrzny niedzielny wieczór wyprawiła się z córką do szpitala w Tórshavn, panu z Kunoy, dla którego nie było istotne że - przemoknięty do cna - moczę mu fotel, pieknej siatkarce SÍ i - kiedy indziej - jej koledze z klubu, starutkiej kobiecinie z Sandoy, której auto mogłoby śmiało powalczyć o tytuł "najbardziej zakopcone fajami wnętrze roku". Dziękuję i pozdrawiam budowlańca w dostawczym przed tunelem do Gásadalur, panią ze Skopun - wnuczkę właściciela najstarszego betonowego domu na Farojach, a także dyrektora biura podróży z Havn, młodego melomana ze Skáli, matkę i córkę na odcinku Kollafjorður - Leynar, parę narzeczeńską za zakrętem w Stykkið, emeryta z kilku notek wstecz, nieśmiałego dżentelmena za brawurowy manewr hamowania w tłoku nieopodal ronda w Skipanes oraz wszystkich, których w tej chwili nie pomnę, a byli dla mnie tego czy owego dnia bezinteresownie serdeczni. Stokrotne dzięki!
czwartek, 26 lutego 2009
Obiad był smaczny a pożywny
sobota, 21 lutego 2009
Leygardagur, 2:16
Palec pod budkę kto zna słowo, które zawiera w sobie trzy kolejne takie same litery? Zgłaszam farerskie "vatttepi", określające wełniany pled. J. mówi, że są jeszcze co najmniej trzy tego typu dziwadła. Co na to Finowie?
W najposępniejszym zakamarku przetwórni stoją dwa stoliska i kilka szarosmutnych kontenerów, tworzące wespół wątpliwej urody segregownię wyłowionego narybku. Lubię tam czasem wstąpić i przy melodii skrzypiącego za oknem leciwego kutra wściubić nochal w owe pudła. Ich częstym mieszkańcem jest przepotworne rybisko wyglądające jak krzyżówka olbrzymiego glonojada ze spłaszczoną myszą-gigantem i megabuldogiem - największe okazy trudno byłoby nawet wziąć na ręce, zresztą mogłyby się wyślizgnąć i pośmiertnie wbić swe ostre zęby w kolano lub stopę. Nazwałem je płaskudami. Mimo że są nieżywe, patrzą hardo ku górze, jakby chciały powiedzieć ludziom: "to przetwórnia ryb upsi, prawda? No właśnie. Więc na jasny grom nas niepokoicie, wyławiacie i traktujecie prądem czy czym tam..."
Po uczcie z owczych podrobów nie przepuściłem okazji do spróbowania wieloryba, a konkretnie płatów tłuszczu. Degustacja miała swoistą otoczkę, bo spik to towar niedostępny w sklepach, przysługujący tylko przy podziale z polowania. Nie mam żadnych zdjęć, a jeśli miałbym opisać wrażenia to delikates krojony jest w kształt domina, wygląda jak cienka, prezroczysta słonina i smakuje jak guma do żucia o smaku - z całym szacunkiem - mdłych mydlin.
Puchar Wysp Owczych w siatkówce zdobyli panowie z ÍF Fuglafjørður i kobiety z SÍ Sørvágur. Jako absolutnie najgenialniejszy akcent imprezy oceniam robione na drutach sweterki złotych medalistek, z wyszytą niebieską włóczką nazwą klubu na ramionach.
Na relację z wyprawy na koncert Faroe 5 zapraszam do Maćka.
(notka do siebie: nauczyć się jeździć wózkiem widłowym i koparką)
Darz bór!
czwartek, 12 lutego 2009
Nie patrz krzywo na mięsiwo
W osadzie Mikladalur nikt nie pije alkoholu, a jeżeli już, to musi się z tym solidnie kamuflować i walić tyle, by nikt nie zauważył. Wizja dorobienia się łatki "lubiący golnąć" jest na tyle nieprzyjemna, że korzystniej raczej połazić boso po ptasich odchodach niż napoczynać ukradkiem butelczynę płynu wyskokowego.
W tymże Mikladalur pierwszy raz w życiu miałem okazję spróbować farerskiego smakołyku o nazwie skerpikjot, czyli suszonego na wietrze mięsa z uda owcy. Nie jest złe - jeśli komuś doskwiera duży głód, to zagryzając obficie chlebem da radę spożyć, trzeba tylko skupić myśli na czymś innym, przy zbliżaniu do ust nie wąchać i wmówić sobie, że gumowate ścięgno to fajny pomysł na przekąskę. Do tego słone, owcze salami, nazywane romantycznie kjotpylsa oraz krucha rolada schabowa rullupylsa i jest ze wszech miar obłędnie. Na deser mech i deszczówka.
W sobotę wybieram się na finał pucharu Wysp Owczych w siatkówce (o 14 grają niewiasty, dwie godziny później panowie), a w niedzielę prawdopodobnie na koncert farerskiego girlsbandu Faroe 5 w szkolnej auli na vestmańskim wzgórzu. [edit] Tym bardziej, że dziś rano dojrzałem na plakacie w spożywczaku, że z dziewczynami wystąpi - uwaga, rzecz niespotykana na Owcach - raper :) Pseudonim "Thor" brzmi buńczucznie, zobaczymy kto zacz.
Tysiąc uścisków i pozdrowień.
www.myspace.com/faroe5
środa, 4 lutego 2009
Nie ma mocnych na tunele
Splot zdarzen i okolicznosci: siedzimy w salonie, J. pisze z dwiema kolezankami referat z chemii, ja czytam o Tróndurze Paturssonie, nagle ktos puka. Ich znajoma. Klaniam sie w pas, jestem Marcin, uscisk dloni, dziewczyna wymienia kilka zdan z przyjaciolmi, usmiecha sie, wychodzi. Mowie do J. ze chyba ja kojarze z przetworni, mozliwe, ze minelismy sie raz w jadalni. "Czasem tam dorabia", potwierdza J. i pokazuje mi lezacy na stole slownik farersko-angielski, konkretnie zdjecia autorow na tylnej okladce. "A ten tutaj elegancki mezczyzna to jej tata, mieszkaja po drugiej stronie osady".
Albo to: W sobotnia noc siedzimy w aucie pod hotelem Norð w Viðareiði, do naszego wozu podchodzi chlopak i zaczyna pogawedke z moimi towarzyszkami podrozy. Ni w zab nie rozumiem, mijaja trzy minuty, koncza. K. do mnie: "Mowiles, ze lubisz futbol. Wiesz kto to byl?". Ja: "Bladego pojecia, nawet mu sie nie przyjrzalem". K: "To Hjalgrím Elttør. A widzisz kierowce auta, do ktorego wlasnie wsiada? To z kolei Høgni Madsen". Pysznie. Czolowi snajperzy farerskiej ligi, drugi garnitur reprezentacji, do pelnej egzotyki zabraklo jeszcze, by Rógvi Jacobsen wyprzedzil nas traktorem, a Jákup Mikkelsen skontrolowal stan techniczny pojazdu.
W glownym teatrze graja "Emila z Lønnebergi", niestety wszystkie bilety sa wyprzedane do polowy marca, czyli do momentu, gdy przedstawienie zostanie zdjete z afisza.
O wycieczce na Kalsoy napisze kiedys dluzszy elaborat, bo jeszcze nie potrafie poukladac w glowie tego co sie dzialo. Wyobrazcie sobie waski, ciemny jak czort tunel, dlugi na ponad kilometr, kapiaca ze stropu wode i sytuacje, gdy podswietlanie sobie drogi starym telefonem nic nie daje, a swiatelka na koncu owego tunelu nie widac, bo skrylo sie za zalomem niewidocznej szosy. Wewnatrz jamy samotny piechur, zlany potem, slyszacy tylko wlasny oddech i stukanie etui aparatu o udo. Atawizm. I chyba esencja zwiedzania, bo to okolicznosc, ktorej nie odda zaden opis, zdjecie czy filmik.
Przy okazji musze sprostowac ostatni post - na Kalsoy maja juz wstep pojazdy. 19 kwietnia 2005 roku maciupki prom Barrskor zostal zastapiony przestronnym, nowoczesniejszym Samem. Kapitanami pozegnalnego rejsu staruszka byli Sigmar Høgnesen i Noel Joensen, o czym informuje pamiatkowa gablota. Na szczescie Kalsoy wciaz pozostaje zaciszna oaza - w trakcie szesciogodzinnej wedrowki minely mnie bodaj 3 samochody.
czwartek, 29 stycznia 2009
Ahoj!
W alfabecie farerskim nie ma liter C, W i Z, pojawiaja sie one tylko i wylacznie w nazwiskach obcego, najczesciej dunskiego, pochodzenia - Jacobsen, Weihe, Zachariassen. Pierwszym wyrazem w ichnim slowniku jest "abbaba" (prawujek), ostatnim "øvutur" (mniej wiecej "zapedzony w kozi rog").
26 maja 1958 roku utonela podczas kapieli w oceanie jedna z najwybitniejszych farerskich malarek, Ruth Smith. Miala wowczas 45 lat. Do wypadku doszlo nieopodal jej domu w Vágur na Suðuroy. W tamtym okresie obrazy Ruth Smith prezentowane byly w galeriach w Skandynawii i Wielkiej Brytanii.
Praca nie zbrzydla mi ani troszku, ba, ostatnio stala sie bardziej roznorodna, bo juz nie tylko kroje, ale i obsluguje rozne maszyny. Lyzka dziegciu w beczce miodu sa muzyczne propozycje farerskiego radia Rás 2 (czyt. miedzy "roas-twej a "ras-twej"), ktore plyna mi do ucha ze sluchawek wytlumiajacych halas. Piosenki o poetyce "give the second chance to our romance" na dluzsza mete zdecydowanie nuza... Do wyboru sa jeszcze dwa kanaly - drugi panstwowy, ktory stawia na country oraz chrzescijanski (ale nie katolicki), gdzie muzyke zastepuje czesto slowotok srednio zrozumialych slow.
W sobote wczesnym rankiem zamierzam wybrac sie na Kalsoy - waska, 18-kilometrowa wysepke, na ktorej mieszka 140 osob, kilka traktorow i autobusik rozwozacy w miare potrzeb tego czy owego tubylca. Zmotoryzowani zostawiaja auta na sasiedniej wyspie, w Klaksvík, skad docieraja na Kalsoy kutrem. Sek w tym, ze jedyny sensowny rejs jest o 8:50, a dystans miedzy Vestmanna a Klaksvík wynosi 78 km. Podroz autobusem nie wchodzi w rachube, sprobuje ruszyc o 7:00 autostopem, przy odrobinie szczescia powinno sie udac. Najlepsze jest to, ze pracuje od poniedzialku do piatku po 40 kilka godzin (pare razy zostalem troche dluzej), a przez caly czas czuje sie jakbym byl na jakichs niesamowitych wakacjach. Kompletnie nie odczuwam zmeczenia, natomiast notorycznie delikatna euforie. Zmykam smazyc nalesniki, chyba zostal jeszcze w lodowce dzem rabarbarowy z Sandoy. Macham!
PS. prom z Klaksvík na Kalsoy jest jednak o 10:15, co niewiele zmienia, poniewaz autobusy miedzy wyspami nie sa zsynchronizowane i odcinek Kollafjorður - Klaksvík bede musial pokonac metodami niekonwencjonalnymi.
środa, 21 stycznia 2009
Bajdurzenia ciag dalszy...
W sobote planowalem poplynac na Hestur, ale niestety okazalo sie, ze o tej porze roku prom kursuje tam tylko raz dziennie, w dodatku po zmierzchu. Awaryjny plan wycieczki na Sandoy takze spalil na panewce, bo niewiasta w kasie biletowej poinformowala mnie, ze bedzie tam lac jak z cebra przez caluchny dzien, a poniewaz mialem za pazucha Mackowy aparat, nie chcialem ryzykowac. Tym samym pierdylnasty raz zahaczylem w Tórshavn. W srodku nocy zafundowalem sobie spacer po centrum, by niczym szpicel poobserwowac co sie dzieje pod klubami i pubami. Nie bede wchodzil w szczegoly, napisze tylko, ze srebrne lajkry i welniana czapa z pomponem moga stanowic bardzo gustowna kombinacje. Gawiedz bawila sie do okolo 5 rano, potem na glownej ulicy sie przerzedzilo.
Ciekawym miejscem na Owcach jest stacja benzynowa miedzy Kollafjørður a Leynar, polozona w totalnie szczerym polisku, czy raczej leju miedzy gorami, 20 minut pieszo od najblizszych zabudowan. Zatrzymuje sie tu sporo ludzi - placa za tunel, kupuja hot-doga z prazona cebulka albo po prostu wpadaja porozmawiac z mlodymi ekspedientkami. W niedzielny wieczor czekalem tam na ostatni autobus do domu i, odurzony milym dialogiem, przeoczylem kurs. Podroz hulazka nie wchodzila w gre, bo na tym odcinku szosa jest nieoswietlona, poza tym dla odmiany walil deszcz. Udalo mi sie zlapac kombinowana okazje - kawalek z malzenstwem z Kvivik, reszte z 90-letnim jegomosciem z Vestmanny, ktory ze smiechem odparl, ze gdybym zyl w czasach jego mlodosci, to musialbym wkasac slipy i walczyc wplaw lub wolac z nabrzeza kuter. Czlowiek doskonale pamietal moment, gdy o asfaltowych drogach miedzy odleglymi osadami mowili tylko najwieksi marzyciele.
Z polskiej perspektywy Faroje to malutki homogeniczny kraj, do okielznania w tydzien. Bzdura do potegi. Kazda miejscowosc kryje tuziny niesamowitych historii, na bibliotecznych polkach zalegaja tysiace opracowan na wszelkie lokalne i globalne tematy, a zycie w poszczegolnych zakatkach archipelagu czesto jest diametralnie rozne. Jezyk i zwyczaje takoz. W mojej przetworni pracuja Litwini, Brazylijczycy, Meksykanin, Islandczyk, Nigeryjczyk, bodajze Rumun i Serbka. Z ta ostatnia bylismy ostatnio sasiadami przy tasmie. Gdy wycinalem rybie kregoslupy rozprawiala o losach Cecy Raznatovic, a gdy pozbywalem sie upiornych osci przy grzbietach, przeszla do opowiesci o Ivo Andricu. Badz gotowy na wszystko.
Moc pozdrowien dla wszystkich dwoch czytelnikow! Tesknie!
piątek, 16 stycznia 2009
Vestmanna szczesciem pijana
Ladowanie na Vagar tradycyjnie paskudnie turbulencyjne, zero swiatel, punktow orientacyjnych, tylko hustawa w gore, dol, na boki, wreszcie szarpniecie i biezymy kolkami po pasie startowym, choc wciaz nic nie widac, bo rzadzi mgla. Wysiadam jako ostatni, placze, caluje farerska ziemie, nie zwazajac na pompe z nieba.
Z floghavnu odbiera mnie Emma z chlopakiem (dziekuje!), ale zamiast do mojej Vestmanny kierujemy sie w te pedy do Torshavn. Powod prozaiczny - lada chwila zapowiadany jest orkan i o ile IZI byloby zjechac kilometrowa serpentyna do Vestmanny, o tyle moi mili przewoznicy mogliby nie podjechac, wracajac do domu.
Wtorkowym porankiem zalatwilem w Havn wszystkie papierzyska, przemiescilem sie ku docelowej Vestmannie (40 km od stolicy, godzine jazdy dwoma autobusami) i po wypakowaniu tobolow stawilem sie we fusze. Nozownictwo-filetanctwo okazuje sie arcyprzyjemnym zajeciem, po trzech dniach kroje jak szatan. K. pozyczyla mi specjalne sluchawki, ktore wytlumiaja halas na hali poprzez emisje farerskiego radia. Przedwczoraj puszczali zapis koncertu Teitura, wczoraj byly programy o literaturze, Jezusie i lokalne piesni wymieszane z zachodnia papka.
W tym tygodniu pracuje na popoludniowa zmiane (16-24) i git , bo moge posnuc sie za widnego po osadzie. Jest tu stacja benzynowa, dwa sklepy spozywcze, dwa banki, hala sportowa gdzie mozna powalczyc w szczypiorniaka i badmintona, a takze szkolna biblioteka i basen (korzystanie ograniczone, tylko na prosbe w godzinach lekcji). Musza byc jeszcze jakies osiedlowe kluby pogaduch i rekreacji, ale zapewne otwieraja podwoje gdy jestem w pracy, wiec poki co ich nie namierzylem.
Jestem radosny i pachne ryba upsi (czarniak, dacie wiare?). Gdyby nie laptop J. (lezy obok w objeciach z dziewczyna, ogladaja jakis horror, jestesmy w salonie, pachnie popkornem), nie mialbym zadnego kontaktu ze swiatem, zreszta dopadlem komputer pierwszy raz od niedzieli, bo rozmijamy sie ze wspoldomownikami. Macku, prosze przywiez swojego, jest wireless wiec bedziemy wsrod zywych. Maila z detalami wysle Ci po weekendzie, jak rzeczony J. wroci z Sandoy i znow przywiezie lapa.
A tymczasem spora zajawa, bo klawiatura na ktorej pisze ma farerskie litery i moge na pelnym luzie walnac jednym przyciskiem pijane D, uwaga: ððððððððððððððððððð albo rownie kochane przekreslone O, pojedzmy: øøøøøøøøøøøøøøøøøøøø.
Koncze, sciskam.